Dziki ogród – dzikie serca – dzicy ogrodnicy

Dziki ogród Łukasza Łuczaja – patrzymy tylko w dobrą stronę

Jeszcze kilka lat temu żaliłam się jak bardzo ubogie w literaturę ogrodniczą są regały księgarskie. Potem pomalutku zaczęło się to zmieniać. Niekiedy widuję nawet pierwsze półki podpisane „rośliny” bądź „ogrodnictwo”. Już nie muszę kupować wszystkiego jak leci, już mogę wybierać i przebierać, a do kasy podchodzić z najlepszymi tytułami w ręku :) Mam nadzieję, że to początek, a wielka fala dopiero nadciąga. Sądzę, że wzorem kulinariów ogrodnictwo opuści dział „poradniki” i uda się w stronę własnej, dedykowanej części księgarni. Co tam wtedy znajdziemy to się filozofom nie śniło! :)

Tymczasem w teraźniejszości literatura ogrodnicza to głównie bardzo kolorowe książki o niczym, albo raczej ciągle o tym samym, ubrane w nowoczesny layout i okraszone pięknymi fotografiami. Zarzut ten kieruję głównie w stronę tłumaczeń zagranicznych tytułów, bo polscy autorzy naprawdę trzymają poziom tego, co wydają pod własnym nazwiskiem. I choć i od tej reguły są wyjątki to jako czytelnik nie narzekam :)

dziki ogród

Łąki kwietne, robakożercy i seks w wielkim lesie

Łukasza Łuczaja miłośnikom ogrodów przedstawiać nie trzeba, ale dla porządku zrobię to. Doktor habilitowany biologii, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego, etnobotanik i ekolog. Szerokiej publiczności dał się poznać jako popularyzator dzikiej kuchni (nie tylko roślinnej) i łąk kwietnych. Od 25-ciu lat uprawia swój własny, dziki ogród, a raczej rozległe siedlisko które stało się dla niego poligonem doświadczalnym. Ta skala wielu hektarów jest tu o tyle istotna, że przynosi coś, czego w innych książkach ogrodniczych nie znajdziecie. Nazwałabym to coś podejściem gospodarskim. Strasznie mi tego do tej pory brakowało w szeroko pojętym mainstreamie. A na czym ono dokładnie polega? O tym dowiecie się z lektury „Dzikiego ogrodu” ;) Zdradzę jedynie, że oto moja własna ulubiona odpowiedź na każde pytanie dotyczące ogrodnictwa czyli słynne „to zależy” została przez autora rozwinięta do perfekcji.

dziki ogród łuczaj

„Nadchodzą czasy innego patrzenia na ogród. To już nie tylko miejsce uprawy roślin ozdobnych i jadalnych, lecz także ekosystem. Możecie przekształcić ogród w oazę bioróżnorodności, małą arkę Noego. Jest on jak żarzący się węgielek w ognisku. Jeśli węgielków – dzikich ogrodów – będzie więcej, znowu zapłonie ognisko natury wokół nas.”

Tak pisze Łukasz Łuczaj we wstępie. Brzmi znajomo? Pierwsze o czym pomyślałam to ruch We Are The Ark, do którego zaprasza Mary Reynolds, autorka książki „Ogrodowe przebudzenie”.

I teraz wszyscy razem: „za-pusz-cza-my!”

Mam pewną refleksję na temat ruchów ku naturze, z którymi przecież sama swobodnie płynę. Nie umiem się jednak zorientować, w którym tak naprawdę miejscu jesteśmy. Moszcząc się we własnych bańkach widzimy jak świat idzie „do przodu”, ogrodnicy zostawiają miejsca dla jeży, wybierają rośliny nie tylko z myślą o sobie, ale i o ptakach, sadzą rośliny kwitnące, zakładają sady i łąki, kompostują, fermentują i szanują. Wszystko to pięknieje w oczach, daje nadzieję i radość. Piszą się książki i artykuły, nawet korporacje grają w zielone. A potem przejeżdżam przez podmiejskie osiedle domków jednorodzinnych…

I dociera do mnie jak ciasna jest moja własna bańka.

W tym kontekście zastanawiam się do kogo adresowany jest „Dziki ogród”. Czy do ludzi, których i tak cieszy widok rozkładających się pod drzewem liści? Czy ma też szansę przekonać nieprzekonanych? Nie wiem, ale sądzę, że każda jedna książka tego typu zwiększa szanse na pozbycie się z podmiejskiego krajobrazu biało-szarych połaci żwirku bacznie strzeżonych przez dziesiątki, setki, a w skali całego kraju pewnie miliony kolumnowych iglaków sadzonych namiętnie wzdłuż każdej posesji. Jest szansą na wetknięcie w ten martwy pejzaż czegoś żywego, czegoś co przywabi pszczołę lub motyla, a jak dobrze pójdzie to może i wiewiórkę.

A łąki kwietne będą?

A będą. Będą! Niemal połowa książki traktuje tylko o tym :) Dowiemy się z niej czym w ogóle łąka jest (a czym nie jest), jak ją założyć i pielęgnować, kiedy zbierać pokos, a kiedy zostawić go na miejscu (gospodarowanie). Przeczytamy też o najlepszych gatunkach na łąki koszone raz w roku i takie koszone częściej. Jest o metodach i narzędziach, nasionach i sposobach, jest o wszystkim tym czym autor od lat dzieli się między innymi na łamach swojego bloga.

dziki ogród łąka kwietna

Infekowanie różnorodnością – zaszczepmy w sobie ciekawość

Kocham pracę w ogrodzie, ale nie dążę do ideału. Lubię podejmować decyzje rozważnie, ale też nie boję się eksperymentować i sprawdzać jak dany pomysł u mnie zadziała. Intuicyjnie i przez długie lata zaspokajałam swoją ciekawość robiąc w ogrodzie takie rzeczy, które być może w starciu z brutalnym pytaniem „po co?” padającym z zewnątrz wprawiłoby mnie w zakłopotanie, gdy zgodnie z prawdą musiałabym odpowiedzieć: „chciałam tylko sprawdzić co będzie”. Mam do tego wrodzoną/nabytą (niepotrzebne skreślić) ciekawość i odporność na niepowodzenia (w tej materii akurat) traktując je jako naukę. Dlaczego o tym piszę? Bo musiałam się tego swojego podejścia nauczyć, wypracować je, a to nie było bezbolesne.

Myślę, że gdyby „Dziki ogród” mógł wpaść w moje ręce piętnaście lat temu, to byłoby mi jednak nieco łatwiej. I jeśli wśród moich czytelników są takie mnie, totalnie zielone, ale już z własną ziemią to zaklinam was, ostrożnie z lekturami. Wyrzućcie przez okno katalogi roślin. Nie myślcie o rozmiarach, kolorach i pokrojach. Zostawcie to. Spróbujcie najpierw zrozumieć jak funkcjonuje przyroda, jak rosną drzewa, jak roznoszone są nasiona i co musi się stać, żeby czasem po kilkudziesięciu latach czekania w ziemi nagle wykiełkowały. Poczytajcie o sukcesji i zaburzeniach, o roli martwego drewna i geofitach. Skąd się tego dowiedzieć? Nie będziemy przecież przerabiać podręczników do biologii tylko dlatego, że nabyliśmy ogródek.

Jest przewodnik, ale bez mapy

I tutaj pojawia się Łukasz Łuczaj jako przewodnik, starszy brat w ogrodnictwie. Człowiek, który nie przemawia z ambony dyktując nam co robić, a czego unikać. Nie, on idzie obok opowiadając o własnych doświadczeniach. Szczególnie do tych mało udanych odnosi się z rozbrajającą wręcz szczerością. Dzieli się miłością do natury i podpowiada nam gdzie warto skierować wzrok, co zauważyć. Fajnie byłoby mieć takiego towarzysza i zazdroszczę każdemu, dla którego właśnie takie książki będą pierwszymi lekturami ogrodniczymi. Z całego serca polecam wam nie tylko ten tytuł, ale całą postać autora wraz z jego blogiem, kanałem na you tube i wykładami, które czasem odbywają się online.

Blog Łukasza Łuczaja: lukaszluczaj.pl

7 thoughts

  1. „każda jedna książka tego typu zwiększa szanse na pozbycie się z podmiejskiego krajobrazu biało-szarych połaci żwirku „. Ja niestety nie widzę w tej książce potencjału na zmianę myślenia. Raczej lektura dla przekonanych do idei dzikiego ogrodu. Miłośnikom żwirka i kolumnowych iglaków zabraknie przełożenia na mały ogród; innymi słowy łatwego gotowca do zastosowania. Od dwóch lat toczę dyskusję z rehabilitantem mojego męża. Dla niego w ogrodzie najważniejszy jest porządek. Dlatego wycina „krzaki” i stare drzewa owocowe, marzy o równym trawniku, itd. Dopiero reklamy w telewizji (cos o nie koszeniu trawników) zaburzyły jego tok myślenia.

    1. Ja to widzę następująco :)
      Wspomniany przez ciebie rehabilitant ma potrzebę dbania o porządek. To się powinno doceniać, bo świadczy o trosce o otoczenie. I teraz nie przekonają go gotowe rozwiązanie typu sterta gałęzi czy trawa koszona rzadziej, bo dla niego to oznacza bajzel. Trzeba raczej wejść na poziom rozmowy o znaczeniu. Pokazać, że „porządek” nie musi oznaczać „pustka’, „martwota”. „Porządek” może znaczyć „harmonia”. A najlepszy, największy przykład harmonii mamy w tym jak funkcjonuje świat przyrody. Tu nie ma miejsca na rzeczy niepotrzebne, bo wszystko co się tu znajduje pełni jakąś funkcję, jest pokarmem, schronieniem, regulatorem populacji itd. Wszystko czerpie ze wszystkiego. Więc kiedy człowiek to dostrzeże, to być może nagle nie zobaczy suchego badyla, który był dotychczas dla niego symbolem zaniedbania, a zobaczy miejsce zimowania pająka, który być może ograniczy potem populację komarów. Trzeba pokazywać jaki to wszystko ma sens, a nie instrukcje „rób tak bo modne”.

      Ale jak wiesz, ciągle jestem idealistką i wierzę w ludzi :)

  2. Czytając „Dziki ogród” kilka razy pomyślałem o Tobie, jako posiadaczce rozległego ogrodu i jeszcze większego lasu. Masz część bardzo formalną i tę coraz bardziej leśną, dużo przestrzeni, której na wielu posesjach tak boleśnie brakuje. Jednocześnie przyznam, że nie kojarzysz mi się z ogrodową spontanicznością, więc może to jeden z powodów, dla których ta książka tak Cię zachwyciła?

    Dla mnie jest idealna, smakowita. Ładnie wydana, bogata, różnorodna. Lubię czytać książki o ogrodnictwie, gdzie są emocje, wrażenia, z wyraźną obecnością ogrodnika, które przekazują wiedzę, a jednocześnie nie są wyłącznie poradnikami. Lubię opowieści o ludziach żyjących ogrodem / przyrodą.

    Postać Autora oczywiście znam, posiadam wcześniejsze książki, ale dopiero „Dzikim życiem” przekonał mnie całkowicie. Wspomnieniami doświadczeń z młodości, opisem kolejnych ogrodów uprawianych przez rodzinę, ciągłością zachowaną aż do teraz. Tym zakorzenieniem w wiejskich ogrodach.

    Mnie ta książka raczej w czymś utwierdziła niż odkryła nowe lądy. Jeżeli każdy z nas nosi w sobie własny raj utracony, to moim był sad, w którym się wychowałem, a który już nie istnieje. Pola, łąki, zadrzewienia śródpolne (Wielkopolska). Zapach ziemi, wilgotne sztachety pokryte porostami, łażenie po drzewach, zbieranie szczypiorku i szczawiu w trawie, agresty, maliny. Wiosenne roztopy, polskie błoto i chłody. Kałuże. Nasyciłem się tym do tego stopnia, że w dorosłym życiu zapragnąłem czegoś innego. A potem wszystko wróciło. Mam to teraz w ogrodzie i ten klimat odnalazłem w książce.

    Autor jest znany i ma grono oddanych Czytelników, więc książka na pewno będzie czytana. Myślę, że odbiorcą „Dzikiego ogrodu” może być każdy, kto jest wrażliwy na polską przyrodę i lubi ogrody. Nawet mieszkaniec miasta. Gdy czytam np. o Arktyce nie oznacza to, że planuję tam podróżować. Dlatego rozdziały o uprawianiu własnych lasów pozostaną lekturą, której nie przełożę na własne działania. Chyba nieliczni mogą sobie pozwolić, by posiadać hektary prawie-lasu i tu sobie coś wyciąć, tam zostawić, uprawiać leśny ogród, jak w tropikach, gdzie nie trzeba mieć grządek. Niemniej czyta się to ciekawie, jak o krainie obfitości. Łąki kwietnej również nie będę zakładał, raczej nieco zmodyfikuję obecną, bo jest bardzo różnorodna, dobrze jednak wiedzieć co robić, a czego nie, jakie procesy zachodzą.

    Z praktycznych informacji wyniosłem, żeby nie odpuszczać trzcinnikowi piaskowemu i ostatecznie usunąć nawłoć kanadyjską. Natomiast zupełnie, jako praktyk, nie zgadzam się z twierdzeniem, że bambusy mogą stać się inwazyjnym chwastem. To przydatne rośliny (np. tyczki), u mnie zimą ciągle siedzą w nich wróble, można nimi karmić bydło. Bambusy nie są groźne. Kwitną raz na kilkadziesiąt lat i zamierają. Nie wysiewają się spontanicznie, nie będą drugą czeremchą amerykańską ani rdestowcem. Można je usunąć mechanicznie, na razie jednak staramy się, by rosły.

    Żywopłoty i żywotniki to już temat kolejną rozmowę.

    1. Miło, że o mnie pomyślałeś :) I dziękuję za tak piękny, treściwy komentarz. Postaram się odnieść do poszczególnych jego wątków.

      Spontaniczność to rzeczywiście nie jest cecha, która by mnie najlepiej charakteryzowała ;) Za każdym pomysłem, który się w mojej głowie pojawia idą potem godziny, dni, czasem miesiące, a nawet lata przypatrywania się. Lubię spacerować po ogrodzie z kubkiem kawy (odstawiam) i wizualizować sobie mój pomysł. Nie mam parcia żeby już na szybko brać się i robić. Za to kiedy podejmę już decyzję to idę jak czołg i jestem nie do zatrzymania ;)

      Ładnie napisałeś o esencji „Dzikiego ogrodu” i zakorzenieniu w ziemi. Nic dodać, nic ująć. Podzieliłeś się też ciekawą refleksją na temat grupy odbiorców tej książki. Uważam podobnie, że ten krąg wykracza daleko poza posiadaczy rozległych siedlisk.

      Dla ciebie upór trzcinnika piaskowego jest zaskoczeniem, dla mnie z kolei totalną nowością są żywce. Kompletnie nigdy nie spotkałam się z takimi roślinami i zachodzę w głowę jak to w ogóle możliwe. No nigdy. Przecież czytam dużo, szukam też ciągle nowych, nieznanych mi roślin. A tu proszę :)

      1. Mnie „Dziki ogród” bardzo przypasował, nawet zamierzałem własną mini-recenzję napisać. Jakoś trudno mi się zabrać za blog, więc tym chętniej dodałem przemyślenia do Twojego znakomitego wpisu.

  3. Zastanawiałam się kiedy ją skomentujesz, czy już przeczytałaś… i bęc, jest recenzja nie recenzja, bo ty jak zawsze wlewasz w teksty pokaźny kawałek siebie. Ten artykuł byłby świetnym wstępem do książki Łuczaja.
    Wrzucam na Grupę Ogrodową, niech czytają (!) twój tekst, a potem Łuczaja :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *