Nie wiem jak nazwać osobę, która nie lubi iść z głównym nurtem, ale nie dlatego, że ten nurt jest zły, tylko dlatego, że rogata dusza jej tak podpowiada. Tak właśnie czasem mam: najpierw się nie zgadzam, a dopiero potem zastanawiam – czysty antykonformizm jak rzekliby niektórzy :) I przyznam się wam, że tak samo mam z bestsellerami. Ostentacyjnie nie sięgam po nie, nie wspieram, nie „ocham” i nie „acham”, ale tylko po to, aby w tajemnicy przed wszystkimi kupić, przeczytać i mieć własne zdanie w razie czego :) No taka moja wada, nad którą najwyraźniej staram się pracować skoro już postanowiłam wyjawić ją całemu światu :)
Nie wiem dlaczego wcześniej nie wpadłam na to, aby polecać książki. Może dlatego, że najbardziej pożądanych tytułów ciągle na moich półkach brak? Generalnie ogrodniczych książek mam całą masę i jeszcze trochę. Najbardziej lubuję się w albumach, ale tych mam najmniej, najmniejszą z kolei radochę sprawiają mi poradniki, ale tych mam najwięcej – no taka niesprawiedliwość ;) Lubię też sięgnąć po kserówki z gleboznawstwa czy łąkarstwa, bo na kierunku na jakim studiowałam (malarstwo) takich fajnych rzeczy nie mieliśmy :) Zamiast przeglądać profile gleb gapił się człowiek beznamiętnie na popisy akcjonistów wiedeńskich ;) Jak to się życie czasem ciekawie układa :)
„Sekretne życie drzew” to książka, o której było głośno zanim jeszcze pojawiła się w sprzedaży i to już był dla mnie powód, dla którego nie pragnęłam jej otwarcie – przekornica mi się włączyła :) W księgarni jednak poprosiła mnie o adopcję, a ja nie mogłam odmówić. Tak piękna, skromna okładka nie mogła zostać w towarzystwie tych wszystkich kolorowych, błyszczących, ohydnych produktów. Nie skreślam ich zawartości, wiem jakimi prawami rządzi się rynek, ale odczuwam jednak jakiegoś rodzaju zniesmaczenie kiedy coś interesującego nie dostaje stosownej oprawy. Z drugiej jednak strony taki kontrast zadziałał ostatecznie na jej korzyść – została zabrana do domu ;) W tym miejscu wielkie brawa dla Elizy Luty – autorki projektu. To jej praca z ołówkiem i cienkopisem zaowocowała tak przyjemną dla oka grafiką. Do tego jestem w gronie szczęściarzy posiadających egzemplarz w limitowanej wersji okładki z drukiem letterpress! :D
Jak już podotykacie, pooglądacie, poprzewracacie w rękach i obwąchacie dokładnie (wersja bez fotografii) to czas na wnętrze :) Autorem jest Peter Wohlleben, leśnik z długoletnim stażem pracy w Zarządzie Lasów Państwowych w Niemczech. Jest to fakt o tyle ważny, że o niektóre stawiane w książce tezy można by w pierwszym odruchu posądzić jakiegoś nawiedzonego ekologa, ale nie leśniczego. Leśniczy przecież to człowiek patrzący na las przez pryzmat surowca, dla którego ważny jest jedynie prosty, zdrowy pień i przewidywalność w pozyskiwaniu drewna oraz procedury, które w przypadku problemów pomogą mu tę przewidywalność przywrócić. Pan Wohlleben doznał jednak w którymś momencie olśnienia, przebudzenia – jak zwał tak zwał. I całe szczęście, bo były urzędnik, a obecnie opiekun lasów w Reńskich Górach Łupkowych zaczął dostrzegać to, co dla wielu miłośników przyrody było nie tyle oczywiste, co przeczuwalne. Lekkie pióro pozwoliło mu na dotarcie ze swoimi „odkryciami” do szerszej grupy odbiorców i chwała mu za to, ale … Nie, w sumie nie ma takiego „ale” przez które drugi raz książki bym nie kupiła, więc chyba daruję sobie ;) Malkontenctwo szerzy się późną jesienią, więc ja teraz biorę głęboki wdech i skupiam się na tym dlaczego wciąż jeszcze pamiętam o lekturze mimo, że minęło już trochę czasu i nieco innych czytadeł za mną :)
Na pytanie „o czym ta książka?” najlepiej odpowiedzieć najprościej jak jak to możliwe: o drzewach. O tych najszczęśliwszych, żyjących w swoim tempie w lasach pierwotnych, o tych upartych, zapuszczających korzenie w skrajnie niesprzyjających warunkach, ale też o podcinanych regularnie przez szkółkarzy i o tych, którymi opiekują się ludzie w mieście, by potem tej opieki zaniechać, bo „już sobie poradzi”. A drzewo rozpieszczone, podlewane, dokarmiane nagle pozostawione samo sobie zaczyna walczyć o każdy centymetr ziemi pod betonową kostką; jeden nierozważny ruch w stronę podziemnych instalacji i już płonie w piecu.
Drzewa w kontakcie z człowiekiem stąpają po cienkim lodzie, ale cóż one mają za wyjście? Każdy teren się liczy, a kto pierwszy, ten lepszy – wyścig trwa.
Autor nie skupia się jedynie na lesie. Każe nam patrzeć na lewo i prawo, zadziera razem z nami głowę do góry, by zaraz potem spojrzeć w dół. Wskazuje otwarte przestrzenie wydarte wodzie lub człowiekowi, na których dopiero zaczyna się drzewne życie. Wskazuje na parki i aleje pośród kilometrów betonu w miejskiej dżungli. Ale to las, który rządzi się swoimi (a nie gospodarczymi) prawami jest dla autora miejscem rzeczy niezwykłych. To w lesie drzewa tworzą coś na kształt społeczności; wyznaczają wspólny moment na rozmnażanie się, wspierają się nawzajem i hamują swe ambicje kiedy trzeba, ostrzegają o niebezpieczeństwie i dzielą życiodajnymi sokami z towarzyszem w niedoli. Pod ziemią, gdzie oko nie sięga, drzewa tworzą wielką, wspólną sieć przepływu soków i … informacji zwaną”Wood-Wide-Web”. Zwłaszcza w połączeniu z grzybami plątanina przypomina jeden, wielki „superorganizm”. Takie i inne zaskakujące (może nawet idące ciut za daleko) teorie wysuwa autor raz po raz. Na ich poparcie zawsze znajdzie i poda na tacy jakieś naukowe opracowanie czyniąc stosowny przypis. W ogóle książka pełna jest ciekawostek, którymi z jednej strony nietrudno zadziwić nawet miłośnika przyrody (a tym bardziej laika), ale z drugiej … nieco infantylizuje całość. Rozumiem, że taka konwencja, ale momentami, kiedy tych ciekawostek robiło się za dużo, człowiek miał wrażenie, że czyta jakąś ilustrowaną encyklopedię dla dzieci i młodzieży ;) Długo udało mi się wytrzymać bez marudzenia? ;) Dziwnym człowiekiem jestem, czasem coś tak bardzo mi się podoba, tak chcę polecić, że… aż zaczynam narzekać – takie recenzje tylko u mnie ;)
Jakiego kalibru te ciekawostki ? Ano takiego na przykład:
„W garści leśnej ziemi mieści się więcej istot żywych niż jest ludzi na Ziemi. Pełna łyżeczka do herbaty zawiera już ponad kilometr strzępków grzybni.”
czy
„Dla wielu zwierząt mszyce są jednak błogosławieństwem. Przede wszystkim czerpią z nich korzyści inne owady, takie jak biedronki, które ze smakiem unicestwiają jedną mszycę po drugiej. Leśne mrówki zaś uwielbiają słodki sok i spijają go bezpośrednio z mszycowych zadków. Łaskoczą je po nich czułkami, chcąc przyspieszyć proces wydzielania soku, bo drażnienie tych okolic zmusza mszycę do oddania moczu. Mrówki otaczają też te owady ochroną, by żaden inny drapieżca nie wpadł na pomysł bezceremonialnego spożycia tak cennych kolonii.”
Nic więcej nie zacytuję choćbyście mnie przypalali rozżarzonym żelazem; nie pozbawię was przyjemności czytania – o nie! Z ciekawostkami czy bez, czyta się to jak dobrą powieść: na raz lub – jak mówią niektórzy – na jednym wdechu. Niezwykle łatwo wsiąknąć w świat autora i dramatów jakie opisuje. Walka dębu z bukiem do tej pory śni mi się po nocach, bo są rzeczy, których nie przeskoczymy, które się dzieją, bo dziać się muszą, a my ludzie, czasem możemy być tylko widzami, uważnymi obserwatorami. I w tym pomaga nam Wohlleben. On nie krytykuje, nie piętnuje, on pomaga otworzyć oczy na brutalny, ale sensownie zaprojektowany świat przyrody, którego jesteśmy częścią. Wyjaśnia procesy zachodzące w ekosystemie leśnym. Robi to w sposób prosty, ale z szacunkiem dla czytelnika.
Czy ta książka coś zmieni? Czy przestaniemy: wycinać lasy, używać drewna, papieru? No jasne, że nie. Na czymś te książki trzeba przecież drukować żeby zaspokoić przyziemną, samolubną zachciankę wąchania papieru i przewracania prawdziwych kartek :) Nie ma że to nie fair, jesteśmy częścią przyrody, a tu nic nie jest fair. Wyczytałam kiedyś u Megi coś w stylu: „Matka natura to suka, ale każdą matkę się kocha”. Nie wiem czy dokładnie tak to szło, ale wyryło mi się to hasło „na” korze mózgowej, dzięki czemu mam je zawsze przy sobie i o czymkolwiek bym nie pisała, do wszystkiego pasuje – w tej sytuacji musi powstać plakat :) Czyli kolejna zachcianka na papierze …
Wierzcie lub nie, ale w tym miejscu powstała wielka i zajmująca z kwadrans życia (w wersji czytanej) dygresja na temat tego, co tak naprawdę jest naturalne, a co nie i dlaczego bawimy się w takie podziały. Szybka, męska decyzja i już jesteśmy z powrotem przy temacie książki ;) Podsumowując, polecam każdemu, komu zależy na zrozumieniu procesów zachodzących wokół nas (o matko jaki banał napisałam, ale nie będę przecież skreślać) . Czyta się to z wielką przyjemnością, a po przerzuceniu ostatniej kartki człowiek jest bogatszy o wiedzę, która uczyni go nieco bardziej świadomym elementem całej tej układanki. Obiecuję też wam, że wycieczka do lasu po tej lekturze smakuje o niebo lepiej, ale jest też druga strona medalu: karczowanie drzewek boli.
świetna recenzja.
Muszę kupić jednak 'Sekretne życie…’, choć zwykle nie śpieszy mi się do najnowszych, najgorętszych pozycji.
Lubię mieć jakiś dodatkowy powód i taki tu znalazłam.
Ja w ostatnich latach bywam obdarowywana przez bliskich albumami dot ogrodów czy projektowania. To wielka przyjemność, mięc ich choć kilka.
I mam to swoje małe bogactwo!
Pozdrawiam Cię
Marta/Magnolia
Ależ Ci dobrze, ja takie porządne albumy to dostaję tylko od wielkiego święta, bo wiadomo, swoje kosztują. Ale też uwielbiam :) I chciałabym osobny na nie regał, bo już pokaźna kolekcja się zrobiła, a walają się wszędzie :)
Walczę ze swoimi uprzedzeniami wobec bestsellerów i Tobie też polecam :) Odkładanie na potem nie zawsze wychodzi na dobre i ja już się o tym przekonałam na przykładzie „Zbrodni roślin”. Książka była tak popularna, że „e, nie spieszy mi się, innym razem kupię”. Potem było już tylko gorzej, bo ani w księgarniach, ani na rynku wtórnym. Pytałam na grupach, po forach i pisałam do ludzi, którzy napisali wcześniej jej recenzję z prośbą o odsprzedanie. Ostatecznie kosztowała mnie trzy razy tyle co nadrukowana cena :( Mam nauczkę :)
Pozdrawiam Cię ciepło
I warta jest tej trzykrotnej ceny? Bo chyba nie…
Oczywiście, że warta… co nie znaczy, że się opłaca ;)
Dobra recenzja. Gdybym już nie miała tej książki, to bym ja pewnie teraz kupiła. Musze przyznać, ze mnie ta książka nie wciągnęła. Stanęłam gdzieś, nawet jeszcze nie w połowie i mimo, ze zawiera mnóstwo naprawdę ciekawych informacji, to stoję i ruszyć dalej nie mogę. Czy tłumaczenie może być lepsze od oryginału? ;) Czytam w oryginale.
Twój pomysł recenzowania książek bardzo popieram :)
A wiesz, że coś w tym może być. Ja nie jestem w stanie tego porównać, ale wielokrotnie spotkałam się z opinią, że polskie tłumaczenie tej książki jest po prostu świetne. Przykro mi, że oryginał Cię zawiódł. Osobiście pochłonęłam ja w trymiga.
A czytałaś może „Zmysłowe życie roślin”? Jest u mnie trzecia w kolejce :)
Nie czytałam, zaraz poszukam. A co masz pierwsze w kolejce?
Kto jest tłumaczem tej książki? Może powinien tez przetłumaczyć sagę Wiedźmina, bo tam z kolei tłumaczenie nie umywa się do oryginału. Jak będę w PL w takim razie rozejrzę się za polskim wydaniem „Sekretnego życia drzew” :)
Wiesz, u mnie książki czytają się równolegle, trzecią pozycję w kolejce wyznaczyłam nieco sztucznie, to raczej kolejka kupna :)
Aktualnie została mi do przeczytania epicka historia Nowego Jorku Edwarda Rutherfurda, ale to może chwilę jeszcze zająć, bo grubawa z niej cegiełka ;) „Zbrodnie roślin”, o których wspominam wyżej, czekają na stoliku i się kurzą, choć zaczęłam je czytać w zeszłym roku (albo ze dwa lata temu już) po czym okazało się, że nie mogę skończyć lektury, bo nigdzie nie mogę jej kupić. Teraz jest moja, ale w międzyczasie wpadła mi jeszcze do koszyka „Najlepiej w życiu ma twój kot” – korespondencja Szymborskiej i Filipowicza. A jakby tego było mało, znalazłam ostatnio na półce „A Fountain of Flowers” H. E. Batesa, przeleciałam parę stron i tez zapowiada się ciekawie.
A skoro wspomniałaś o męczonych, nieskończonych książkach to przyznam Ci się, że też mam taką jedną, to „Deliryczny Nowy Jork” Koolhaasa … Zaczęłam ją czytać zanim jeszcze wyrzuciłam do kosza tekturę po przesyłce – tak bardzo jej pragnęłam. No, ale coś poszło nie tak i … Jeszcze do niej kiedyś podejdę, ale mniej spontanicznie :)
Chyba kupię ministrowi szyszko pod choinkę. Może choć trochę polubi naturę :(
Polska- jedyny kraj na świecie, w którym szyszki zagrażają naturalnym drzewostanom :D
Monika świetna recenzja:) Mam tę ksiązkę od dnia kiedy Ty kupiłas „Zbrodnie roślin” czytam moze nie na wydechu,ale z przyjemnoscia :)
Świetne zdjęcia,córki też :)
To super :) No i jesteś w końcu :D Możesz się na przykład dzięki temu dowiedzieć że planuję u Ciebie na przedwiośniu nakręcić filmik ;) Ha! Tego nie przewidziałaś :D
oj az film,a co u mnie takiego ciekawego ?
Długo bym mogła wymieniać, ale obgadamy w tajemnicy ;) Buziaki :)
nie wiem, czy świetna recenzja, bo nie czytałam. Książki.
Recenzja oczywiście dobra jako tekst sam w sobie, jak zwykle zresztą.
A książkę chętnie bym przeczytała, ale bez kupowania, bo na razie słyszałam/czytałam tylko złe opinie. Jednak dostępne mi opinie pochodzą od wymądrzających się „ekologów”. Zauważyłaś infantylizacje i uproszczenia, to jest główny zarzut, do tego dochodzi antropomorfizacja, dzięki której różni nawiedzeni permakulturowcy (i inni laicy) mogą wyciągać zbyt daleko idące wnioski. Sądząc po cytacie z mszycami- miażdżyłabym. Więc kombinuję, od kogo pożyczyć ;-)
Hm, nie wiem, czy to u mnie czytałaś, może w komentarzach :-) ale kto wie, mogłam i tak.
Wogle to zazdroszczę ci tego malarstwa i rób plakat, zaraz już.
Powiem ci, że gdyby książka nie była tak popularna to pewnie zbierałaby więcej dobrych opinii. Tak to jakoś chyba działa, że łatwiej i bezpieczniej jest napisać coś dobrego o niszowej lekturze, najlepiej starej i w obcym języku niż o czymś, co jest do kupienia w każdej księgarni :) Sama mam taki odruch wycofywania się przy bardzo głośnych tytułach, albo chociaż podchodzenia z bardzo dużym dystansem, ale walczę z tym jak widać :)
Antropomorfizacja to tylko środek stylistyczny przecież i nie przypuszczam, żeby ktokolwiek mógł czytać to „wprost”. Sama lubię jej używać przy pisaniu o roślinach, bo daje mi to taką swobodę tłumaczenia pewnych rzeczy bez używania specjalistycznego słownictwa. Ja to pikuś, ale Wohlleben używa jej moim zdaniem po mistrzowsku i tak naprawdę to jeden z większych atutów książki :) I jeszcze tak sobie myślę… napisałaś: „antropomorfizacja, dzięki której różni nawiedzeni permakulturowcy (i inni laicy) mogą wyciągać zbyt daleko idące wnioski” a ja nie widzę możliwości aby mogło być to szkodliwe. Z permakulturowcami jest tak, że największa krzywdą jaką mogą wyrządzić jest polecanie czegoś, co nie działa ;) Żadnego więcej zagrożenia z ich strony nie widzę – zdanie osoby, która czasem daje się czymś zainspirować :)
Natomiast jest coś, co by Ci się nie spodobało… a dotyczy obiegu węgla… dokładniej emisji dwutlenku węgla… może jednak nie pożyczaj ;)
Hasło jest w kajeciku z pomysłami, ale prędzej druk niż pędzel :) Nie zazdrość tylko list do Mikołaja o jakiś pakiet startowy młodego artysty i heja! ;)
no właśnie. Wiedziałam, że ludzie skądś tak masowo biorą te bzdury o błogosławionej emisji, sami nie wymyślają.
I cóż, znam takich, co przeczytali wprost i równie wprost przekazują dalej tę bezcenną wiedzę na płatnych kursach :-) więc może warto byłoby to opatrzyć komentarzem jakiegoś biologa czy coś.
Tym źródłem nie jest ta książka, bez obaw :) Jest tam coś o czym pomyślałam „O! Megi by się nie spodobało”, ale bez przesady :) To nie tu trza szukać winowajcy.
Poza tym wiesz co? Mam nieco inne od twojego zdanie na temat ocieplania klimatu, ale … nie przed świętami ;)
Czytam już od jakiegoś czasu, tak po jednym rozdziale dziennie i wybitną literaturą bym tej książki nie nazwała. Ale nie zmienia to faktu, że uważam ją za bardzo wartościową i potrzebną. Zgadzam się z tobą w pełni, że autor czasami posuwa się za daleko i infantylizujące historyjki niekoniecznie wychodzą tej książce na dobre, nie zmienia to jednak faktu, że mówi o czymś o czym większość z nas nie ma pojęcia, o świecie od którego od dawna jesteśmy już bardzo daleko. Spacerując po współczesnych lasach gospodarczych opisane przez autora relacje między drzewami i ich otoczeniem mogą się wydawać mało realne, ale kiedy zobaczy się las pierwotny, np. naszą Puszczę Białowieską wszystko ta zaczyna mieć sens. Myślę, że każdy kto interesuje się przyrodą powinien tą książkę przeczytać, a potem wybrać się na spacer do lasu i spojrzeć na niego zupełnie innej perspektywy niż zwykle.
Całkowicie się z Tobą zgadzam, bliżej temu do dobrego (ważne!) popu niż Nu jazzu :) Moim zdaniem ma szansę stać się hiciorem gwiazdkowym i bardzo by mi się podobało gdyby tak było :)
Właśnie, jak o niej usłyszałam, to sobie pomyślałam o Tobie, i chciałam napisać, czy słyszałaś, czytałaś, a wchodzę sobie dziś i patrzę, wpis, kojarzący się z tytułem książki, a potem okazuje się, że nie tylko. Pozdrawiam,
Byłam szybsza ;)
Zdecydowanie.
Bardzo ciekawa książka, muszę ją przeczytać:)
Polecam :)
Już mam, ale jeszcze nie czytałam. Ubolewam nad tym, że tu gdzie mieszkam drzewa się wycina i stawia bloki, markety itp. itd.
Wszędzie się wycina. Jest to naturalne. Od zawsze człowiek chcąc zająć przestrzeń, musiał najpierw jakiś kawałek wyciąć, wykarczować, zagarnąć dla siebie. Gorzej kiedy wycina się „na zaś” żeby potem problemów z pozwoleniem nie było i straszy pusty teren i nie ma ani architektury, ani natury- ziemia się marnuje, a to niedopuszczalne. Przesadzam…
Albo urzędnik mający mandat na lat cztery decyduje o losie drzewa lat czterysta bez uwzględnienia zdania mieszkańców, z którymi drzewo jest od pokoleń… Nie przesadzam jednak :(
A co jeszcze czytasz?
Zabrzmi bardzo przykro, ale obecnie nic poza etykietami farb, lakierów, środków czystości i magazynów wymagających decyzji „zostaje” lub „kosz” ;) Szał porządków możliwy tylko zimą :)
to może audiobooki?
Ani e-booki, ani audiobooki :) Tylko manualpaperbook ;)
Dostałem tę pozycję na „gwiazdkę” . Wymarzoną , wyczekiwaną , na deser . Miałem wielkie oczekiwania . Zawiodłem się. Przeczytałem od „deski do deski” . Ciężki język ( być może tłumacza ) , druk na papierze z wyrąbanych lasów , naciągane antropomorfizmy , rozwlekła narracja , Liczyłem na przełom w postrzeganiu lasu , a dostałem pozycję którą określam ” przyjazna dla przeciętniaka” .Jako prawdziwy miłośnik natury „połknąłem” Wohllebena jak obojętny suplement diety . Pozdrawiam @beskidzkasalamadra
Nie zgadzam się z Tobą w ani jednym punkcie, ale przykro mi, że lektura Cię zawiodła. Na pocieszenie (pewnie marne) dodam, że zarzuty jakie stawiasz powtarzają się dosyć często w innych recenzjach więc nie jesteś odosobnionym przypadkiem :) Miałam swoje malutkie „ale”, które zresztą w tekście przedstawiłam. Gdybym jednak miała drugi raz wydać pieniądze to zrobiłabym to bez wahania :) Może dlatego, że ja na „przełom w postrzeganiu lasu” nie liczyłam- przecież to książka popularno-naukowa, z naciskiem na „popularno” ;)
Pozdrawiam również :)
Chyba tu jest pies pogrzebany .Zbyt wielki nacisk autor nałożył na słowo „popularno” , co nie jest zarzutem , bo dla wielu , rozpoczynających zgłębianie tajemnic lasu i przyrody , pozycja powinna być obowiązkową lekturą . Mój zawód po lekturze wynika pewnie stąd ,że las jest dla mnie drugim domem ( a może dom drugim lasem :) Może lektura ( króciutka ) mojego archiwalnego wpisu z przed 3 miesięcy przybliży pojęcie „więź z lasem” http://www.grzyby.pl/pelna/foto/wystepowanie-foto/2016/77074.htm
Święty Mikołaj mi książkę dostarczył, więc przeczytałam.
Nie razi mnie antropomorfizacja – trudno zachować naukowy obiektywizm tam, gdzie odbiorowi rzeczywistości towarzyszą silne emocje. A że są uproszczenia – też uważam to za zabieg stylistyczny. Bez tego byłoby zdecydowanie mniej czytelników. Tak czy inaczej uważam, że autor w wielu, nawet niezbyt zachwyconych czytelnikach zasiał ziarenko – może wreszcie zauważyli drzewa w swoim otoczeniu. My, zdeklarowani miłośnicy drzew pewnie nie potrzebowaliśmy takiej zachęty; Najciekawsze dla mnie jest to, skąd on to wie. Interesują mnie te badania naukowe które stoją za stwierdzeniami autora – niestety pewnie nie dotrę do prac podanych w przypisach. Mówię tu o tym, co ma potwierdzenie w faktach a nie o wyobrażeniach.
W końcu :)
Ja z „papierów” na gwiazdkę dostałam Sezonownik i przyznam szczerze, że książka … byłaby jednak lepsza ;) Używam go, ale z chęcią karty z poradami zamieniłabym na puste na notatki ;)
W źródła wchodziłam na wyrywki, ale kilka z nich okazało się nie źródłami, tylko już opracowaniami, gdzie dalej były przypisy do źródeł także wiesz, łatwo by Ci nie było ;) A ja tak tylko z ciekawości ten nos wtykałam- także też odpuściłam :)
W kwietniu ma wyjść „Duchowe życie zwierząt” tego samego autora; zobaczymy czy powtórzy sukces. Wątpię w to bardzo, bo „Sekretne życie drzew” wypłynęło raczej na fali pop-botanic. Ludzie lubują się ostatnio w takich tematach to i ich potrzeba jest zaspokajana ;)
Ta książka sporo namieszała, ale to chyba dobry ferment.
Czytałem ją kilka miesięcy temu i z konkretnych informacji jakie zapamiętałem najważniejsza to chyba relacja dąb – buk. Nigdy o tym nie pomyślałem, że nie widuje się buków jako soliterów rosnących gdzieś na polach, wzgórzach, w odosobnieniu. A takich dębów jest dookoła bardzo dużo.
Ciekawią mnie te zależności między drzewami i ich otoczeniem. Zamknięty obieg materii. To co dzieje się w ściółce i w gęstym lesie. Zwożąc jesienią liście drzew do ogrodu (ściółka !!!) pewnie kiedyś przywiozłem nasiona lipy. Jedna wykiełkowała między bambusami, jabłonką i bananami. Nie wiedziałem co z nią zrobić: przesadzić nie bardzo, bo miejsca nie ma, wyciąć szkoda.
W książce „Sekretne życie drzew” jest właśnie opis tego jak młode drzewa latami czekają na swoją szansę, by wreszcie wystrzelić do światła, a w tym czasie wzmacniają się i rozbudowują korzenie. Oczywiście pomyślałem o mojej lipie. Zostawię ją pod jabłonką. Mimo cienia urosła i ma już pewnie 1,30 m. Konkurencji jej nie brakuje.
Wg autora mój mamutowiec olbrzymi z tego samego powodu nigdy nie osiągnie ogromnych rozmiarów, gdyż rośnie sam, na otwartej przestrzeni. Cóż, nie wiem ile będzie miał metrów wysokości za 1000 lat…
Dla mnie największą zaletą tej książki jest to, że pokazuje las jako jeden żywy organizm, a na co dzień my go w ten sposób nie postrzegamy. Chyba przestaliśmy „czuć” czym las jest. Wiele osób lubi „ładne lasy”: wysokie sosny, mało krzaków, milutki mech i porosty, grzybki, jagody. Puszcza Białowieska wygląda przy tym jak niezbyt atrakcyjny czarny gąszcz.
Mam szczęście mieszkać w pobliżu świetlistych dąbrów, mamy tu też lasy mieszane, zdarzają się skupiska buka. A trzeba wiedzieć, że środkowa część Wielkopolski nie jest zbyt mocno zalesiona. W lesie jest mi dobrze :)
Moim zdaniem to bardzo dobry ferment, bo pokazuje chociażby to, kto jest otwarty na przekaz MIMO sukcesu komercyjnego książki ;)
Jak widać w ostatnich miesiącach autor świetnie sobie radzi na rynku wydawniczym i na fali sukcesu pierwszego tytułu od razu podsuwa nam kolejne. Nie sięgnęłam po nie, ale niewykluczone, że zrobię to jak tylko trafię na wyprzedaż #mówmiskąpiec ;)
Mnie generalnie zachwyca wszystko co żyje, nie musi być gęstym, ciemnym lasem pełnym mchu i wilgoci. Ja siedzę sobie z kawką w słońcu na tarasie i obserwuję. I patrzę na przykład na taką szczerklinę piaskową jak przylatuje z gąsienicą i próbuje swój łup zakopać w fudze pomiędzy kostkami. Ile to od niej wysiłku wymaga. Ale nie tylko wysiłku, bo i sprytu. Odkłada sobie skubana większe bryłki piasku blisko tworząc z nich kopczyk, a tą drobnicę normalnie odnóżami przesuwa dalej robiąc to jak kopiący pies. Wkłada gąsienicę do środka po czym otwór zatyka tymi większymi, odłożonymi wcześniej bryłkami, a tylko wierzch przyklepuje sypkim piaskiem coby z zewnątrz nie było widać różnicy. Wtem przylatuje osa. Szczerklina natychmiast odlatuje pół metra dalej i kopie tam dokładnie tak, jak robiła to chwilę wcześniej. I ja, jako człowiek widzę takie samo zaangażowanie, ale nie wiem co ona robi. Nadlatuje osa i przegania naszą bohaterkę. Osa zaczyna kopać, szukać, denerwuje się wyraźnie. Krąży, krąży, tu kopnie, tam podleci. Po minucie odlatuje. Przylatuje szczerklina. Najpierw bada sytuację krążąc wokół lipnej spiżarni. Kiedy okazuje się nic jej nie grozi, wraca do spiżarni z gąsienicą kończąc maskowanie wejścia. Po minucie ja nie mogę go zlokalizować, a jej już nie ma. Dopijam kawkę :)