Nadrabiam zaległości. Na pierwszy ogień blogowe. Nie jest łatwo, dużo artykułów napisanych w połowie czeka na swoje pięć minut, część z nich staje się pomału nieaktualna, na dokończenie innych nie pozwoliła pogoda albo brak czasu. Nie wiem jak u was z deszczem, ale ja dzień w dzień stoję po kilka godzin z wężem w dłoni a i tak czuję, że rośliny nie rosną a jedynie wegetują. Do tej pory myślałam, że wybierane przeze mnie gatunki są przystosowane do życia w suchych warunkach. Okazuje się jednak, że nie aż tak suchych. Na szczęście w ostatnich dniach przyszło ochłodzenie, które daje ukojenie roślinom a ogrodnikowi nieco czasu na pisanie :)
Pozwolę więc sobie na artykuł wspominkowy. Wojsławice odwiedziłam dokładnie miesiąc temu. Wyprawa z premedytacją została zaplanowana na „środkowe” liliowce. W zeszłym roku wybierałam wsród najpóźniejszych odmian, teraz trafiłam akurat na apogeum kwitnienia. Zresztą zobaczcie sami:
Swoim zwyczajem dokonałam jak zwykle subiektywnego wyboru najpiękniejszych odmian. Niestety brakowało mi kremów i bieli a te w liliowcach lubię najbardziej. Odmianę idealną widziałam za to w szkółce zlokalizowanej pod Arboretum, ale pomroczność jasna spowodowała ,że godziny otwarcia całkiem mi się pomieszały i „mojego” liliowca mogłam zobaczyć jedynie przez siatkę ogrodzeniową :( Było, minęło. Zostały za to obrazy, które nie zwiędną, nie wyblakną od słońca i co najważniejsze nie trzeba ich podlewać ;)
Oto odmiany, które tym razem najbardziej przykuły moją uwagę.
Co poza liliowcami? Przede wszystkim czereśnie. Ogromne, zdrowe, piękne czereśnie, których całkiem dobrze broniły porozstawiane wszędzie strachy na wróble różnej maści. Nie powiem, że spróbowaliśmy rodzinnie czy aby nie kwaśne, bo nie mam pewności czy nie czyta ktoś, kto mógłby mnie za to pociągnąć do odpowiedzialności ;) Ale zobaczcie sami, powstrzymalibyście się?
Przestraszylibyście się jej? :) Tylko kamera trzymana przez nią w dłoni mogłaby mnie spłoszyć. Nie wnikałabym nawet czy to prawdziwa czy tylko atrapa :)
Oprócz moich ulubionych owoców królowały hortensje. Bukietowe jeszcze w pąkach, ale za to ogrodowe …
Z kwitnącego kwiecia można było znaleźć wszystko to, co w pełni lata króluje zwykle na rabatach:
Niestety nie była to pojedyncza para tak miło spędzająca czas. Cała kępa jarzmianki była wręcz oblepiona tym ładnym pluskwiakiem. Ma pecha, bo selerowate to jest to, co strojnice lubią najbardziej :(
Kontynuując tę historię obrazkową (bo tekst jest tu zbędny) chcę wam pokazać moje osobiste znaleziska, tj. rośliny, których wcześniej nie znałam, a w których się zakochałam od pierwszego spojrzenia. Będą dwie :) Jedną kojarzyłam z nazwy, ale pojęcia nie miałam, że może być tak piękną rośliną,a druga przypomina mi o tym jak ja mało jeszcze wiem. I uwielbiam takie chwile kiedy roślina występująca pospolicie w moim kraju nagle objawia mi się jako jakiś rarytas. I nie ważne, że nim nie jest :) Cieszę się, że mogłam ją poznać :)
Pisząc o kojarzeniu nazwy miałam na myśli krwiściąg lekarski (tutaj w odmianie 'pink tanna’)
Śliczna, niemal metrowej wysokości bylina, której kwiaty nieco przypominają te u rdestu wężownika. Osadzone na cienkich, wysoko rozwidlonych łodygach wyglądają bardzo delikatnie, choć nie tworzą „chmurki”. Ta odmiana podoba mi się dużo, dużo, dużo bardziej niż czysty gatunek, który jak się okazało miałam okazję widzieć już wcześniej. Niestety ciągle szukam możliwości zakupu sadzonki- jak dotąd bezskutecznie :(
Drugą rośliną, która zawładnęła moim sercem jest pajęcznica gałęzista. Z tego co wyczytałam występuje dość pospolicie na terenie naszego kraju. Zawsze staram się zwracać uwagę na rośliny, które mijam i z tą panią nie miałam jeszcze do czynienia. Nigdy jej nie widziałam. A wy?
Ma w sobie wszystko to, czego szukałam wiosną. Wówczas zdecydowałam się posadzić gaurę Lindheimera, ale jeśli ta wygnije zimą to się poważnie zastanowię czy jej miejsca nie powinna zająć właśnie pajęcznica. Urocze, drobne kwiatki pojawiają się od czerwca do września, a cała roślina jest nieco bałaganiarska w wyglądzie, co dla takich jak ja jest oczywistą zaletą ;) Ponieważ należy do roślin pospolitych jest ją nieco trudniej zdobyć niż np. pajęcznicę liliowatą, która dla wielu osób może mieć bardziej dekoracyjne kwiaty. Mi zdecydowanie gałęzista bardziej przypadła do gustu.
Jeszcze na koniec muszę wam pokazać coś mniej ogrodowego, ale nadal związanego z tematem. Niecałą godzinkę drogi od Niemczy, w miejscowości Zagórze Śląskie znaleźliśmy niezwykle klimatyczną knajpkę o pospolicie brzmiącej nazwie „Zagroda”. Jedzenia nie będę oceniać, bo to nie blog kulinarny, ale nie mogę się powstrzymać przed pokazaniem wam kilku zdjęć tego magicznego miejsca. Nie wiem jak wam, ale mi pierwsze co przyszło na myśl to amerykańska preria. Nie taka prawdziwa, bo o takiej nie mam zielonego pojęcia, ale taka czysto filmowa z Domku na prerii albo Dr. Quinn… :)
Marzę słuchajcie o takiej altanie. Widzę dla niej dwie możliwości: albo stoi na sporym, płaskim terenie obsadzonym roślinnością o charakterze stepowym albo wyjście z niej jest jednocześnie pomostem nad stawem czy jeziorem… Pomarzyć każdemu wolno. Uwielbiam takie graciarnie, idealne miejsce na sesje zdjęciowe :)
Uwielbiam Twoje relacje i zdjecia. Ciekawie przedstawiasz zwiedzane miejsca i robisz piękne zdjecia o niezwykłym nastroju. Zagroda cudna az ma sie ochote tam posiedziec.
Trzeba pamiętać o tym miejscu podczas wycieczki do Wojsławic ;)
Piękne zdjęcia!
Lovely shot.
Thanks Emilia.
Trochę późno ale spieszę Cię uspokoić w temacie pokus czereśniowych.
W Wojsławicach wolno jeść czereśnie a nawet goście są zachęcani do tego (byle nie łamać gałęzi).Są nawet w tym celu wystawiane drabiny. Ponieważ mieszkam nie daleko to co roku z mężem zalegamy w czereśniowym sadzie i próbujemy…
Pozdrawiam
Oj teraz to ja już też wiem, że można i nie mogę odżałować tych wszystkich wizyt kiedy chcąc być w porządku wobec osób opiekujących się arboretum obchodziłam się jedynie smakiem na widok tych pyszności wiszących na drzewach. Niepowetowana strata :D
Nie dziwię się wam, sama też bym jeździła na wyżerkę ;)
Pozdrawiam również