Powieść kwitnąca optymizmem

„Kolejny poniedziałek. Nadchodziły z irytującą regularnością i żaden nie okazywał się łatwiejszy niż poprzednie. A może byśmy choć raz zaczęli tydzień od wtorku?”

Przeczucie podpowiada mi, że spora część z was jeszcze przed urlopem, ale myślami grzeje już kości na gorącym piasku :) Pakując walizki zastanawialibyście się co by tu zabrać do czytania. Na szczęście w porę przychodzę z pomocą :)

ogrodowa pasja

„Ogród małych kroków” Abbi Waxman to książka idealna na wakacje. Napisana w niezwykle lekkim, przystępnym stylu bawi do łez, by zaraz potem chwycić za gardło. Znacie może to uczucie gdy sytuacja zmusza was do bycia twardym, a czasem nawet uśmiechania się, gdy tak naprawdę macie ochotę rozpłakać się w głos? Trzymacie pokerową twarz, ale sami czujecie, że broda wam już delikatnie drży i nie wiecie jak długo jeszcze wytrzymacie? Czytając książkę miałam wrażenie, że ten rodzaj wewnętrznej walki towarzyszył głównej bohaterce przynajmniej przez pierwsze dwieście stron. Lili jest sympatyczną, młodą kobietą, która przedwcześnie została wdową tracąc ukochanego męża w wypadku samochodowym. Było to wydarzenie o tyle traumatyczne, że rozegrało się niemal na jej oczach, niedaleko ich domu i, co najgorsze, niedługo po bezsensownej kłótni. I chociaż od tragedii minęły już ponad trzy lata to w dalszym ciągu nie potrafi/ nie chce ruszyć do przodu. Największy kryzys i załamanie nerwowe ma już za sobą, teraz z pomocą siostry Rachel i terapii prowadzi normalne życie; normalne znaczy: praca-dom-praca-dom-kolacje z siostrą. I w tych mechanicznie wykonywanych czynnościach widzi dla siebie metodę przetrwania. Czytam teraz co napisałam i wygląda to na dramat w trzech aktach, tymczasem to pogodna, pełna humoru kobieca powieść, która mimo wyciskania czasem łez (no dobra, ryczałam jak bóbr w najsmutniejszych momentach, ale ja nietypowo wrażliwa jestem) zostawia w sercu masę bardzo pozytywnej energii. To powieść o rodzącej się pasji i przyjaźniach, które bez niej nie mogłyby nigdy zaistnieć. W końcu to powieść o miłości. Na szczęście daleko jej do typowo babskich romansideł i chociaż pojawia się postać przystojnego, młodego ogrodnika ( co wróży źle książce) to okazuje się, że rzeczy dzieją się powoli, dojrzale i z niezwykłym wyczuciem. Nie ma tu gorącego romansu, jest za to próba pogodzenia się z tęsknotą za miłością swego życia i dania sobie prawa do uczuć względem innej, obcej i spoza bezpiecznego kręgu osoby. To po prostu piękna powieść jest <3

Gdzie ten ogród

Wiecie co się teraz dzieje w temacie natury, botaniki, ogrodnictwa i ziemi w każdej niemal dziedzinie? Otóż jest modna i się sprzedaje mówiąc brzydko :) I niestety ogród jako tło wydarzeń jest w tej książce takim chwytem marketingowym mam wrażenie. I wiecie co? Normalnie poczułabym się oszukana (nazywam ten typ naciągania: „na kaktusa”), ale suma summarum tylko specjalistyczna literatura na moim obecnym etapie roślinoholizmu mogłaby spełnić moje wymagania, a przecież całe rzesze ludzi trzeba jeszcze tym ogrodnictwem najpierw zarazić :D I ta książka ma tę moc! :D Każdy rozdział poprzedza krótka notka na temat uprawy jednego warzywa. Opisy są wyborne, przezabawne (osoby uczulone na nadawanie roślinom cech ludzkich proszone są o nieczytanie ich), ale na wypadek gdybyście planowali przeczytać książkę nie będę ich cytować ,choć korci mnie niemiłosiernie :) Nie popsuję wam jednak przyjemności delektowania się nienachalnym humorem , choć mogłabym zapodać spojler i uciec i nic byście mi nie zrobili bo tak działa światowa sieć zwana internetem :D

Wspólne grzebanie w ziemi zbliża ludzi

To jeden z motywów dla których z łatwością przychodzi mi identyfikowanie się z bohaterami książki. Kurs ogrodnictwa na który trafia Lili wraz z córkami i siostrą to niecodzienna okazja do poznania ludzi, którzy w normalnych okolicznościach przyrody nie mieliby okazji zamienić ze sobą nawet słowa. No, może mogliby ocenić się nawzajem stojąc na tym samym przystanku, ale nic poza tym. Tymczasem wspólna pasja powoduje, że przestajemy sądzić po pozorach, otwieramy się na siebie nawzajem i, co najważniejsze, znikają różnice wieku, statusu społecznego, pochodzenia. I przypomina mi to sytuację, w której wyszłam na zewnątrz ze swoją chorobą ogrodniczą, założyłam bloga, zaczęłam udzielać się na forach ogrodniczych i facebooku. I poznałam dzięki temu tyle wspaniałych osób, które rozumieją, że można wydać ostatnie pieniądze na rośliny, bo przecież „coś jeszcze w lodówce na te kilka dni się znajdzie, a jak nie to przynajmniej schudnę”, że można przesadzić roślinę o 15 cm w bok i nie jest to nic dziwnego, że można płakać za drzewem albo cieszyć się jak dziecko na widok ciepłej, krowiej kupy :D Takiego wsparcia nie znajdziesz człowieku nigdzie indziej jak wśród ludzi z podobnym bzikiem. I najpiękniejsze jest to, że te rzeczy nie dzieją się wirtualnie, choć zawsze tak się zaczynają. I dlatego w powieści emerytowane nauczycielki lesbijki pomagają nagle urządzić rabatkę starszemu bankierowi, a młody chłopak o aparycji surfera parkuje swojego kampera pod domem wdowy z dwójką dzieci i nikogo to nie dziwi, bo tak działa wspólna pasja- czapką niewidką nakrywa wszystkie te cechy które dystansują nas wobec innych, a zostaje samo dobro <3

Tak, „samo dobro” to klucz tej powieści i hasło, które może wam towarzyszyć podczas wakacyjnych wypadów :) Książka zapewni wam świetną rozrywkę i sporą dawkę dobrego humoru, ale też przypomni żeby z czułością traktować każdy dzień z ukochaną osobą nawet jeśli ona nie zawsze postępuje tak, jak to wasza wyobraźnia wcześniej wyreżyserowała. Bo przecież nie kocha się za coś, ale pomimo wszystko :)

 

4 thoughts

  1. aaa widzisz a ja właśnie szukałam czegoś do czytania, nie-cieżkiego nie- smutnego nie- wesołego i specjalnie nie-pisze tego tego razem ;) chwilowa bessa mojego pojmowania różnych spraw w tym napawania się tym co mam na moich „rabatkach” wprawiła ,mnie w stan chwilowego otępienia – i pomyślałam o książce o czymś co mnie oderwie od codzienności, tak chociaż na chwilę bo na dłuzej bym chyba nie chciała… i zgadłaś jestem przed urlopem ale zamiast na ciepłym piasku będę leżeć na kocu na moim „trawniku” o ile z nieba zamiast deszczu będzie lało się słońce… macham :)

    1. Oj to tak, to ta książka dobra będzie w tym momencie :) Ja też bym chciała żeby mi coś polecono, bo wyjątkowo latem czytuję powieści. W czasie innych pór roku nie potrafię się wciągnąć w wymyślone historie preferując reportaże i wywiady-rzeki, ale lato… lato jest lato i rządzi się swoimi prawami :)

      Wakacje szykują mi się takie same jak Tobie :D Najwyżej na jakiś weekendzik gdzieś człowiek cztery litery ruszy, reszta czasu na swoich włościach :) Pozdrawiam :)

  2. To ja też wiem, co będę podczytywała pomiędzy lataniem po rabatach, robieniem przetworów (bo trzeba zagospodarować to dobro, które się wiosną posadziło, a teraz rośnie wariacko i równie wariacko plonuje) i kopaniem, przesadzaniem, pieleniem… a może zapadnę się w tym czytaniu i nie wysunę nosa póki nie zamknę tylnej okładki ? Zobaczymy… Dzięki za polecenie lektury :)
    Ja też urlopuję „na miejscu” i nawet mnie to cieszy „)

    1. Chociaż lubię gotować to z przetworami mi nigdy nie po drodze. Może jeszcze dorosnę do tego? Kiedyś robiłam chętniej, ale nikt nie jadł (nawet ja) i entuzjazm przygasł nieco :D Teraz systematycznie likwiduję wszelkie dobro warzywno-owocowe :( Trochę nawet z tego powodu mi przykro, ale nie dawałam rady przy takim warzywniku jaki miałam do tej pory. Dojrzewam do całkowitej jego likwidacji i zaczęcia od nowa na dużo większym aerale, za to założonym z głową :) Na razie mogę Ci tylko zazdrościć (pozytywnie) czytając o plonach które zbierasz :)

      Lekturę polecam i sama chciałabym żeby mi coś polecić, bo póki co siedzę tylko z nosem w projektach Oudolfa i studiuję studiuję studiuję… ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *