Jak nie zabić swoich roślin. Uprawcy łączcie się

Książka dla seryjnych morderców czy winnych zbrodni w afekcie?

Powiedzmy sobie na wstępie jasno: nie ma na świecie człowieka, który nie zabiłby choć jednej rośliny. I nie mam tu na myśli twojego krzesła będącego kiedyś dorodnym dębem czy szafek kuchennych, które jak się dobrze wsłuchać szumią jeszcze sosnowym lasem. Mam na myśli rośliny, które uprawiamy z powodów innych niż użytkowe. Te wszystkie fikusy, monstery, szeflery i inne peperomie wylewające się z każdego kąta współczesnego mieszkania w zasadzie nie wiadomo po co, ale wiadomo, że dżungla w domu to must have ostatnich lat. Ja to rozumiem i przyklaskuję radośnie mając nadzieję, że kiedyś cała miłość, jaką ludzie przeznaczyli dla doniczkowców wyleje się przez otwory w dnie, wypłynie przez balkon by wsiąknąć w niewielki fragment ziemi między płytami chodnikowymi, a wtedy to już… hulaj dusza, będzie ogród! :D Tak tak, doniczki to zaledwie pierwszy etap całej tej podróży, zapewniam was ;)

No dobra, ale co zrobić żeby nie zrazić się na starcie? Otóż nikt nie zabiera rośliny do domu z zamiarem ukatrupienia jej- to chyba jasne? Nikt. Jeśli zdarza się śmierć to zawsze z powodu niewiedzy bądź zaniedbania. O to pierwsze w dobie internetu trudno nie jest, za to synteza wiadomości mogłaby się przydać. I tu z pomocą przychodzi Nik Southern, florystka, właścicielka dwóch londyńskich kwiaciarni i autorka książki, która właśnie dzisiaj ma polską premierę.

jak nie zabić swoich roślin

Spójrz na swój dom jak na świat cały

Albo na ogród, który ma zarówno miejsca ciemne i suche, jak i przepełnione słońcem przestrzenie przypominające pustynie. Wilgotne, ciasne, łazienkowe półki, tak samo jak zimna klatka schodowa mają swoje odpowiedniki w świecie przyrody i jeśli się dobrze zastanowisz na pewno znajdziesz roślinę, która w tej przestrzeni poczuje się jak u siebie w domu. O tym traktuje „Powrót do korzeni”, jeden z sześciu głównych rozdziałów książki i jednocześnie chyba najważniejszy. To właśnie refleksji nad tym skąd w gruncie rzeczy pochodzą kupowane przez nas rośliny najbardziej brakuje mi w dzisiejszej literaturze popularno-botanicznej (że ukuję sobie taki termin). Tutaj za to autorka nie dość, że skłania do niej czytelnika, to jeszcze w sposób lekki przeprowadza przez podstawowe mikroklimaty panujące w różnych częściach domu. Zwraca przy tym uwagę, że to naturalne środowisko występowania warunkuje późniejsze potrzeby całej tej domowej flory. Za takie całościowe, przyczynowo-skutkowe potraktowanie tematu przybijam z nią piątkę. No dobra, ujęła mnie też opisem swoich gorszych miesięcy gdy snuła się zmęczona po domu, paliła i ubrana w dres oglądała seriale, przez co momentalnie poczułam tę siostrzaną więź każącą spojrzeć kochającym okiem i szepnąć: „spoko, każda czasem tak ma”  ;)

Dla kogo jest ta książka

Spodoba się przede wszystkim początkującym „uprawcom”, osobom które zapałały miłością wielką do ogólnoświatowego trendu zazieleniania przestrzeni wokół siebie, ale z nieznanych im powodów ta zieleń często schodzi na złą, żółto-brunatną drogę, liście jej opadają, plamek dostają, skręcają, słabną, generalnie powodu do dumy brak ;) No bywa słuchajcie, trza roślinę pochować, żałobę przetrwać i żyć dalej ciesząc się, że oto zwolniło się miejsce na regale, a kolejnego mieszkańca świeżo wymytej doniczki wybrać być może już z większą starannością. Tak mówi nam Nik, rozgrzesza nas drogie zbrodniarki mimo woli ;)

urban jungle po polsku

Czy poziom średnio zaawansowany znajdzie w środku coś dla siebie?

Uważam się za jego przedstawicielkę, więc łaskawie się wypowiem ;) Otóż gdyby Nik Southern napisała książkę pt. „Jak uprawiać miętę” to ja zapewne bym ją kupiła i przeczytała z wielką przyjemnością. Dlaczego? Bo jej pióro stworzono do tego, żeby pisało. Rozrzut tematów w książce wydaje się spory, bo i o wysiewie pomidorów, o uprawie pieniążka, układaniu bukietu w dłoni, o donicach, narzędziach, strefach klimatycznych i młodości samej Nik. Jest to więc taki esejo-poradnik (ło jeżu, słowo-twór-stwór się uaktywnia!) pozytywnie zakręconej osoby z roślinami w tle. Może się w głowie nieco zakręcić, ale powiem wam, że przegląda się to z wielką ciekawością, trochę jak fajny magazyn lifestylowy poświęcony w całości roślinom- o tak! To dobre porównanie. Właśnie tego się spodziewajcie :)

A skoro przy lifestyle’u jesteśmy to…

Czy każda kwiaciarnia musi wydać książkę?

To pytanie zadaję sobie już od jakiegoś czasu. „Jak nie zabić swoich roślin” jest jedną z takich pozycji, tj. książką stworzoną ewidentnie na potrzeby promocji jednego kwiaciarskiego biznesu. I tu nie ma co ukrywać. Dopóki treść jest interesująca to ten fakt nie robi na mnie wrażenia, ale… Strasznie drażniący zwrot „my w Grace & Thorn…” powtórzony został tyle razy, że nazwa firmy zostanie ze mną na zawsze, a o zgodę na obecność w mej czaszce nikt nie pytał. To największy minus, ale ciężko przejść obok niego obojętnie, a znacie mnie: muszę, bo inaczej się uduszę ;)

sagowiec cycas żółknie
sagowiec nieszczęsny …

Jak nie zabić swoich roślin.

Ale że co? Do mnie to było?

Kiedy mający o sobie takie całkiem dobre zdanie ogrodnik otrzymuje nagle paczkę z książkami o wymownym tytule „Jak nie zabić swoich roślin” to zaczyna się pewnie zastanawiać o co chodzi. Czy to adres pomylono? Czy może jednak ktoś zobaczył tego nieszczęsnego sagowca na fejsie? Poparzony kaktus gdzieś się może w kadr dostał? Wiem! Nieobecność papirusa! Na pewno ktoś ją zauważył i się domyślił. Ja publicznie pisałam o corokii czy zachowałam ten dramat dla najbliższych? Tyle pytań, zero odpowiedzi. No ale dobra, niech będzie, mam opinię osoby, która nie jest najlepszym opiekunem roślin doniczkowych. W zasadzie nie pozostaje mi nic innego jak się z nią zgodzić. Ale pamiętacie mam nadzieję, że jest to ściśle związane z chorobą sporej rzeszy ogrodników znaną powszechnie jako Syndrom Pestki Awokado? Poczytajcie, a zobaczycie, że nie ma lekarstwa ani litości.

Konkurs!

Książki przysłali też dla was :) Mam trzy egzemplarze do rozdania, ale nie obawiajcie się, nie będzie plebiscytu na największego chlorofilozbrodniarza roku. Zresztą kto jest bez winy niechaj pierwszy rzuci doniczką ;) Ponieważ książka bazuje na fajnych emocjach, tym pozytywnym bziku jaki łączy wszystkich uzależnionych od roślin ludzi to i zadanie konkursowe będzie z tym związane. Aby mieć szansę powalczyć o własny egzemplarz należy się najpierw poważnie zastanowić, a następnie napisać w komentarzu odpowiedź na pytanie: po czym poznać roślinoholika? Na odpowiedzi czekam tydzień, konkurs kończę 13 czerwca ogłoszeniem zwycięzców w tym poście o tutaj, co go teraz czytacie (pełny Regulamin Konkursu). Bardzo liczę na waszą kreatywność. A jeśli macie ochotę sami zajrzeć do środka książki to można to zrobić TUTAJ

Edit czyli rozwiązanie konkursu :)

Jesteście niesamowici! Teraz cholernie żałuję, że mam tylko trzy książki, bo najchętniej wysłałabym każdemu. Serio. Plant lady rozwaliła system i chyba wszyscy widzą, że nagroda należy jej się bezapelacyjnie (powinnaś kobieto pisać kryminały botaniczne, masz dar, a ja chyba właśnie wymyśliłam nowy gatunek, oj :O) Pozostałe dwa egzemplarze wędrują do…

.

.

.

naprawdę nie mogę wylosować?

.

.

Marty B. Subtelności (podzielam twoje guilty pleasure, ale nikomu nie mów) oraz Moniki z rowerkiem w ikonie (ładnie napisałaś) :)

Piszę zaraz do was mejla, a pozostałym strasznie dziękuję, fajnie poczuć taką jedność wokół koloru zielonego :) Buziaki roślinoholicy i do następnego ;)

 

urban jungle blog

65 thoughts

  1. Przyjemnie poczytać taki wpis do porannej kawy (siedząc wśród roślin).

    Coś mi się wydaje, że nastąpiło zerwanie międzypokoleniowej więzi / wiedzy w temacie uprawy roślin w domu.
    Może dlatego młodzi nowocześni NAGLE odkrywają, że fajnie jest mieć zielonkę na parapecie?
    Ponieważ nigdy wcześniej niczego nie uprawiali wracają któregoś dnia z palmą z marketu meblowego i zaczynają się problemy, o czym co chwilę przekonuję się na FB.
    Zderzenie przemysłowo produkowanych roślin z zupełnym brakiem doświadczenia = murowany zgon rośliny.
    Kto przez lata miał wokół siebie doniczkowce, coś tam palcem grzebał w ziemi, łatwiej poradzi sobie z trudnym przypadkiem.
    A powodów niepowodzenia jest wiele (o czym pewnie można przeczytać w książce?): zimna, chlorowana woda prosto z kranu, zbyt małe doniczki (ludzie w naparstkach sadzą) i NADMIERNA OPIEKA: to ciągłe podlewanie, przestawianie, obracanie, jak nie rośnie to może od razu nawozu, jak zaschnie końcówka liścia to od razu alarm na FB.

    Książka, którą recenzujesz (?!) wydaje się być pomocna, choć nie wiem, czy jest wystarczająco treściwa? Może moda wróciła, bo przemysł wydawniczy potraktował tę dziedzinę jako kolejne pole do eksploatacji?

    Do konkursu nie staję, ale temat roślin doniczkowych jest mi bliski ;)

    Dodam jeszcze, że trzeba lubić rośliny, które się chce trzymać w doniczce.
    W znaczeniu, że powinny nam się podobać: ogólnym kształtem, teksturą liścia, itp.

    Czy Ty lubisz te swoje juki, szeflery, sansewierie, fikusy Jankosiu?

    Pamiętajmy, że zjedzona wieczorem sałata TEŻ BYŁA ROŚLINĄ.

    1. Skoro pytasz to odpowiem zgodnie z prawdą, że znalazłabym co najmniej dwa tuziny roślin (jak nie więcej), które bardziej mi się podobają niż moje juki, szeflery i sansewierie, ale jednak tych kilka gatunków zaparło się i postanowiło przeżyć w moim domu mimo wszystko. I dlatego są. Sansewieria ze zdjęcia dwa lata rosła bez podłoża, kilkukrotna kąpiel była jedynym luksusem jakiego doświadczyła. A jednak postanowiła przeżyć i nawet doczekała własnej doniczki. Takie uparte rośliny to ja lubię :)
      Obecnie najbardziej podobają mi się jednak bananowce :D :D :D Wiem co teraz myślisz, ale powiem Ci, że specjalnie nie wspominałam o tym wcześniej, bałam się, że jak się dowiesz to przywieziesz dla mnie sadzonkę, a potem będziesz pytał co chwilę:”ej Jankosia, jak rośnie bananowiec?”, „ile przyrósł?”’ „nie masz z nim problemów?”… A ja będę musiała w końcu przyznać, że wszystkie zdjęcia na których jest jest koloru zielonego są już fotografiami archiwalnymi :/ Chciałam uniknąć takiej sytuacji, ale bananowce bardzo bardzo mi się podobają. Mam wizję, że rośnie taki duży w moim salonie i kiedy wyciągam się na kanapie to mam go nad głową :D No, ale to raczej nie jest roślina z gatunku łatwo przystosowujących się, więc nie wiem czy jest sens ją na mnie skazywać ;)

      Książka takim recydywistom jak ja nie pomoże, choćby dlatego, że ja wiem co robię źle, ale nie umiem przestać. Jest to raczej poradnik dla tych którzy wiedza bardzo niewiele, ale starają się i wielką sympatia darzą rośliny. Ale i ja znalazłam patent dla siebie, a mianowicie rozkładane przeźroczyste parasolki wtykane w ogrodzie w ziemię jako ochrona przed deszczem dla sukulentów. Fajne, nie? Można tak na początku pomidorki wysadzane do gruntu potraktować, bo potem łatwe do złożenia i przechowania w garażu. Z drugiej strony znalazłam też błąd dotyczący wody, tylko nie wiem czy to błąd w tłumaczeniu czy może jednak nie mam racji i w Wielkiej Brytanii jest tak miękka woda, że szkodzi roślinom? Bo mnie to mocno zdziwiło… :/

      1. Z roślinami egzotycznymi jest trochę podobnie: spośród ok. 30 gatunków palm uprawianych np. we Francji u nas dobrze rośnie może z 5. I nie ma sensu sadzić pozostałych u nas skoro nawet okres bez mrozu jest dla nich zbyt zimny.
        Lepiej mieć to co rośnie i ma się dobrze, a na dodatek dobrze wygląda. Dodam, że wśród sagowców takim gatunkiem jest… cycas revoluta. A u bananowców musa basjoo.

        My uprawcy egzotyków chętnie się dzielimy roślinami, bo zawsze jest czegoś nadmiar i tych doniczek jakby za dużo (ze 150 zszedłem do jakichś 70).
        Ale nie zwykłem potem dopytywać. Sam zresztą bez wahania wydaję dalej rośliny, które dostałem, a nie podobały mi się. Więc masz tu czyste pole.

        Bananowca w domu można próbować trzymać. Na pewno będzie rósł, a jego wrogiem jest suche powietrze i przędziorki oraz… niskie sufity (ale chyba u Ciebie to nie problem). Taki bananowiec wyniesiony na zewnątrz połamie się na wietrze. Warto spróbować: duża donica i już. Dwa trzy wielgachne liściory wystarczą, by dać dobry efekt.

        Czytałem książkę Diany Walstad „Rośliny w akwarium”, która pisze o równowadze biologicznej w akwariach i zamiast chemicznych nawozów zaleca podłoże ziemne i lekki bałagan na dnie zbiornika. Analizuje też rolę pierwiastków i związków chemicznych: w miękkiej wodzie może być zbyt mało! Wprawdzie doniczka to nie akwarium, ale coś jest na rzeczy. I my, ludzie, również nie powinniśmy pić wyłącznie miękkiej wody (dlatego filtry odwróconej osmozy są połączone z remineralizatorami).

      2. Dodam jeszcze, że parasolki są przez egzotomaniaków używane: mój kolega osłania nimi kolokazje przed słońcem, a inny, Francuz, jesienią palmy przed wodą (ale te jego są czerwone).
        Jakby co to opuncje w gruncie dają radę. Ale ja mam mało miejsca i boję się, że ktoś się kiedyś na nie przewróci. Gdybym tak miał piaszczysty pagórek, a pod nim gruz…

  2. A ja czytając ten i inne Twoje wpisy, zastanawiam się, kiedy wydasz swoją książkę?
    Czytałbym… :)

  3. Fajny artykuł, ale TE ZDJĘCIA!!!! Monia jak się dorobię nowego ogrodu, to koniecznie musisz mi zrobić sesję :P nie wiem czy mnie stać, ale na pewno warto :)

    Po czym poznać roślinoholika… po tym że ze skupieniem ogląda stoisko z roślinami w każdym markecie choćby wpadł tylko po przysłowiowe bułki. Po tym że ratuje te biedne zasuszone rośliny bo przecenione, bo to niewiele, a przecież na pewno się jeszcze zmieszczą, a tak czekałaby je niechybna śmierć a to przecież tylko 5/10 złotych. Po tym że kupuje firanki zawsze do ziemi, żeby nie było widać zacieków po przelanych kwiatach na parapecie. Po tym że wygrywa konkursy polegające na rozpoznawaniu najrzadszych roślin, bo przecież już je kiedyś gdzieś widział ;) a jak nie widział to je znajdzie. Po tym że zna łacińskie nazwy choćby swoich ulubionych roślin. Po tym że rodzina i znajomi dzwonią do niego z roślinnym- lub ogrodowym pytaniem a on zna odpowiedź. Po tym że zabił kilkaset roślin zanim nauczył się wszystkiego co teraz wie. Po tym że z każdej podróży przywozi czasopisma, nasiona i rośliny, choćby było to nielegalne :P po tym że potem hoduje te dziwaczne warzywa które mu nie rosną i pyta wszystkich na forach i nikt mu nie umie pomóc bo ups to przecież nie ten klimat ;) Po tym że do garażu wejść się nie da, bo wszędzie te puste doniczki. Po tym że z każdym zakupem krąży dookoła działki minimum dwukrotnie zanim wciśnie gdzieś tę roślinę która musi być bardzo odporna żeby przetrwać w tym ścisku. Po tym… ;)

    1. Dziękuję za udział :)
      Przeczytałam „kupuje firanki zawsze do ziemi” i już oczami wyobraźni zobaczyłam przykrywanie trawnika przed wylotem chrabąszcza majowego, po czym pomyślałam: „Ale po co kupować? Wystarczy zdjąć z czereśni” :D :D :D

      Na fotografowanie ogrodów nie trzeba mnie długo namawiać :)

  4. Wczoraj za ostatnie pieniądze (dosłownie ostatnie pieniądze) kupiłam alokazje. Piękna sztuka- musiałam ją mieć. Dziś zadzwoniłam do mamusi, żeby mi pożyczyła kasę bo do piątku jeszcze parę dni zostało.

  5. Było to w czasach głębokiej komuny, kiedy zdychał mi kwiatek doniczkowy i, o zgrozo, pobiegłam opłotkami do gospodarstwa sąsiadów, żeby ukraść gnojówki do słoika, (!) bo wydawało mi się, że tylko to może uzdrowić moją roślinkę……………

  6. Łatwo można go poznać po tym, że w dyskontach spędza więcej czasu spędza na dziale „ogród” niż innych, w szczególności tych zawierających podstawowe produkty żywnościowe niezbędne do przeżycia. Często też zdarza się, że wraca do domu z kolejną rośliną (której już NAPRAWDĘ nie ma gdzie postawić), a przecież poszedł po mleko/masło/chleb, czego oczywiście nie kupił. Ja do swoich skilli dodałam jeszcze umiejętność oceny pozwalającą stwierdzić, czy odrobinę przysuszona i zmarniała roślinka odżyje, jeżeli o nią odpowiednio zadbam i na takiej podstawie wybieram takie marne suszki i negocjuję cenę. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś nie dał porządnego rabatu ;) a wiadomo, wtedy więcej kasy zostaje na kolejne rośliny :)

    1. Dzięki za udział :)

      „Poszłam tylko po bułki” to klasyczny zwrot typowego roślinoholika. Już w samym tym zdaniu zawarta jest prośba o nie ocenianie :D

  7. Bratnią duszę roślinomaniaka myślę że bardzo łatwo rozpoznać gdy spojrzy się jej w oczy podczas oglądania roślin ☺️ Miałem okazję ostatnio robiąc zakupy w Tesco natknąć się na starowinkę przy dziale z przecenionymi roślinami…w koszyku jej nie zauważyłem nic poza wylewającą się zielenią nowych towarzyszy jej życia , gdy nasze spojżenia się spotkały staruszka z uśmiechem za ustach zawołała w moją stronę „jestem szalona!!” I wróciła do swoich dylematów co tu jeszcze zabrać ze sobą…a ja rozwalony nie wiedziałem czy poprosić ją o to by mnie adoptowała czy po prostu wyściskać. Ale jedno wiem na pewno…też chcę takiej radosnej zielonej starosci 😉

    1. Dziękuję za udział.

      Ładnie tę sytuacje opisałeś, wręcz zobaczyłam uśmiechniętą, szczuplutką staruszkę w jej mieszkaniu pełnym kwiatów i kotów. Nie wiem czemu akurat te zwierzęta pojawiły się w mojej głowie, to taki atrybut dobroci chyba- ktoś ma dobre serce to przy nim zawsze paprotka i kot :) Z góry przepraszam psiarzy, nie panuję nad tym co mi wyobraźnia podpowiada ;)

  8. Cześć, zastanawiałam się nad tą książką i miałam wątpliwości, bo niby dawno mi nic nie umarło… ale część o strefach klimatycznych w domu to dla mnie (większość okien na północ) wystarczający argument!

    Podepnę się jeszcze pod pochwałę Twoich zdjęć – mają świetny klimat.

    A z tym roślinoholikiem to, rzecz jasna, odpowiem na swoim przykładzie.
    U mnie choroba ma stosunkowo subtelny przebieg, bo doniczek w całym mieszkaniu góra trzydzieści, ale pewne bardziej niepokojące symptomy też się pojawiają…
    Kiedy jemy z moim chłopakiem gołąbki w barze mlecznym, pytam, czy widział te gigantyczne skrzydłokwiaty. W bibliotece zastanawiam się, czy Roth, czy Bator i czy podzieliliby się tymi palmami. Wchodzę do sklepu z bielizną i robię zdjęcie grudnika. No i wychodzę bez… bez nowej bielizny.
    Na instagramie ktoś pokazuje swoje dziecko, a ja obczajam najpierw dracenę w tle.
    A kiedy wygłaszam przemowę z okazji 60-tych urodzin mojej mamy, gratuluję jej fikusa i difenbachii…
    Wierzę głęboko, że mam jeszcze życie poza doniczkami, ale obawiam się, że już przez moje nazwisko nie ma dla mnie większych nadziei na pełne zdrowie.

    1. Myślę, że twój stan jest już na tyle zaawansowany, że należałoby się z tym pogodzić i tylko co najwyżej nauczyć najbliższych jak mają postępować w przypadku nagłych promocji w biedrze, albo napotkania starej juki na śmietniku. Zrozumienie kluczem do sukcesu :D

  9. Po czym ? To proste. Jedziesz babo na szoping, nie do galerii handlowej, a do pobliskiego sklepu ogrodniczego ( tylko pooglądać ! ) i wychodzisz z pełnymi rękoma :) siedzisz w urzędzie i zamiast załatwiać sprawę, w związku która tu przecież przyjechałaś, pytasz najpierw przemiłej Pani urzędniczki czy nie mogłabyś sobie wziąć zaszczepki. Cieszysz się jak głupia, gdy Twoja pilea rodzi kolejne dzieci, wiec rozmawiasz z nią o macierzyństwie, ona staje się coraz bardziej płodna, a Twoja rodzina pilei zaczyna przypominać korytarz szkolny pełen dzieciaków, podczas 15 minutowej przerwy. A! Nie obyłoby się bez tego, że nie oszukujmy się, ale kiedy tylko masz okazje, podkradasz małe zaszczepki, bo każdy roślinoholik wie, że kradzione przyjmują się najlepiej 🌿❤️😊

    1. Nie wiem jaka jest geneza zwrotu „jadę tylko pooglądać”, ale ciekawe, że pojawił się równocześnie w różnych częściach kraju. Ja sama zazwyczaj jadę tylko pooglądać, bo lubię wiedzieć na zaś co w którym ogrodniczym mają. Na miejscu zastanawiam się czy nie wziąć na wszelki wypadek, bo jak wykupią to nie będzie. A potem to już wiadomo… :D

  10. Haha po tym, ze mąż do mnie mówi: „daje tym monsterom….max dwa miesiące zycia” 😜 wczoraj to usłyszałam ;)

  11. Roślinoholik- wchodzi do sklepu. Przy wejsciu zatrzymuje się przy roślinkach, które zawsze kuszą już od drzwi. Stoi, patrzy, spogląda do portfela, nadtępnie na listę zakupów i ze smutkiem rusza dalej na zakupy. Stojac już przy kasie wciąż coś intensywnie przelicza w myślach. Nagle pewnym ruchem wyjmuje z koszyka chleb i mleko bez których przecież będzie zdrowsza, albo czekoladę dla córki z obawy o jej plomby oczywiście, odstawia na najbliższą półkę i pędem do działu z roślinkami po upatrzoną difenbachię w odmianie jakiej przecież jeszcze nie ma pośród tych 7 które czekają w domu! Z autopsji oczywiście😁

    1. Oczywiście ;) A jak się czujesz kiedy w progu dziecko pyta: „była ta czekolada?” A ty stoisz z zielonym pod pachą, bez chleba, bez mleka, bez czekolady … :D :D :D

  12. Po czym poznać roślinoholika? Przeczytał te wszystkie komentarze śmiejąc się do łez, jednocześnie kiwając głową z pełnym zrozumieniem wszystkich przypadków bo ma tak samo ;-)

    1. Prawda, że takie towarzystwo dodaje sił? :D Jak się ludzie razem trzymają to na dno nie pójdą, napięcie powierzchniowe czy jakoś tak :D :D :D

  13. Ja tam wolę poczekać na książkę Jankosi, więc do konkursu nie staję;)
    W sypialni dogorywa mi sansewieria, na parapetach fiołki afrykańskie podlewane „jak się przypomni” – czyli NAPRAWDĘ rzadko. W łazience i kuchni hoje – też kwitną od czasu do czasu, ale wilgoci to chyba więcej łapią z pary wodnej podczas kąpieli i gotowania, niż z konewki. Tiaaa… Ale za to w ogrodzie busz:))) No co poradzę, że jakoś nie mam serca do doniczkowych… Ale i tak te szczątkowe ilości dają radę, prawdziwi bohaterowie!

    1. No to witam bratnią morderczynię, mam w ogrodzie multum roślinek, na balkonie tyle kwiatów, że ledwo się suszarkę na pranie wciśnie, a w mieszkaniu – otrzymane w prezencie : jedna dracena, jedna paproć i jeden storczyk ( sztuczny…)

    2. No i własnie te rośliny, którym pomimo tylu przeciwności losu, udało się przetrwać w twoim domu są tymi, którym należy się uznanie :D Nie są marketowymi jednorazówkami, a wiernymi towarzyszami na dobre i na złe. Tak ja to widzę :)

      Fiołków zazdroszczę, miałam kilka sztuk od babci (każdy w innym kolorze oczywiście- tak działają babcie), ale jakoś miały mniej szczęścia od twoich. Muszę następnym razem skubnąć sobie listek lub dwa. Darzę te rośliny ogromnym sentymentem, to na nich przeprowadzałam pierwsze udane próby rozmnażania roślin, a teraz nie mam ani jednej sztuki żeby chociaż córce pokazać jakie to proste :/

  14. Wyglądam przez okno i widzę ją, roślinoholika. Nie ważne, że akurat pada, a może właśnie ważne bo to dlatego biega w popłochu po ogrodzie kończąc niekończące się przekopywanie, albo zbierając rozwleczone narzędzia. Nie ważne, że samo południe i żar leje się z nieba, trzeba ratować, trzeba ratować je wszystkie … rośliny znaczy się. Konewka w ręce, w konewce woda i kapelusz z ogromnym rondem na głowie.

    Wychodzę do ogrodu, zaczepiam. Krótka pogawędka kończy się kolejnym podarunkiem, znakiem sukcesu: udało się podzielić wielką funkię, rozmnożyć chortensję pędów, zebrać nasiona czarnuszki przed samą burzą, przesadzić wydawałoby się nieprzesadzalny łubin, zrobić ekooprysk z wrotyczu. Uwielbia kontakt z ziemią, nigdy nie zakłada rękawic, nigdy nie stosuje chemii, zawsze znajdzie radę na moje amatorskie pytania i cierpliwość kiedy plączę się w kolejnych nazwach roślin jakie mam w swoim ogrodzie.

    Podglądam, naśladuję i zazdroszczę ogrodu.

  15. Jak to jak?😂 ma muły od noszenia ziemi w workach, miarkę w oczach-wie która doniczka do której osłonki, mózg matematyka- zawsze wie ile pustych osłonek mu zostało, co oznacza, że zawsze może coś dokupić, oczy mu się błyszczą jak skręca w alejkę rośliny lub ogród, w kwiaciarniach zna sprzedawców, woli w doniczkach niż cięte i ze śmietnika znosi badyle żeby je ratować, aaa i szczepki nigdy nie odmówi. No i prawdziwy roślinomaniak zawsze pomoże mniej doświadczonym – dobrą radą służy ;)

    1. Pragnę zgłosić pewną wątpliwość… Czy nie jest przypadkiem tak, że u roślinoholika ilość wynosi zawsze „za mało”? Nie ma za dużo roślin, jest zawsze „za mało” doniczek; nie ma za dużo doniczek, jest zawsze „za mało” roślin… ?

  16. Czy zbieranie wyrzuconych doniczek z umierającymi kwiatkami z pod bloków określa mnie roślinoholikiem?

      1. Oj, ja bym polemizowała!
        U mnie pod blokiem rośliny są porzucane często bez doniczek, to na starcie muszę w nowe zainwestować. Często też w ziemię, bo np. sansewierę znalazłam „całkiem luzem” (ale za to potem ZAKWITŁA, i to dwoma kwiatostanami!). No ale jak tu nie zabrać spod śmietnika wilczomlecza trójżebrowego jak jest blisko zera, a noc nadchodząca wielkimi krokami ma być z mrozem do -4 stopni??? Albo geranium, z którego można uzyskać masę sadzonek dla znajomych? Phalenopsisa, którego jedyną winą jest dodatek -gratisik w postaci robali? Przecież wytrwałym i regularnym prysznicowaniem można się ich pozbyć! A jak potem kwitną/rosną takie rośliny co na karku poczuły oddech śmierci… Nie do przecenienia. Warto inwestować w dniczki i w podłoże, i znaleźć trochę miejsca na parapecie (oczywiście przeładowanym). A potem trzeba uprosić znajomych, żeby część chociaż do siebie przygarnęli…

  17. Prawdziwy roślinoholik:

    – nigdy nie pójdzie do sklepu po prosu po jajka i chleb – wypad do Biedronki czy Lidla może wiązać się z ryzykiem powiększenia domowych zasobów sukulentów, fikusów i paprotek;.
    – uważa, że najlepszym suwenirem z wakacji są sadzonki i nasionka. Po co komu kolejny magnes na lodówkę? No chyba, że z motywem roślinnym;
    – do przychodni chadza nie tylko po recepty – z tamtejszych doniczek można w końcu uszczknąć prawdziwych skarbów
    – wie, że śmierć poprzez hipertlenozę lub zgniecienie fikusami, wcale nie jest taka nierealna;
    – opowiada roślinom dykteryjki, by lepiej rosły – dla kaktusów i sukulentów ma specjalny zeszycik z sucharami;
    – też ma swoje guilty pleasure – zamiast czekoladek, nowa doniczka;
    – kreatywnie podchodzi do przestrzeni – w końcu kwiatek może nie tylko staqć na parapecie, ale też wisieć na ścianie czy pod sufitem, a tam gdzie nie zmieści się doniczka, zawsze można upchnąc oplątwę i kokedamę;
    – uczucia macierzyńskie i tacierzyńskie przelewa na malutkie pilee i nowe, dziurawe liście w monsterze;
    – w kalendarzu prowadzi szalony i niezwykle skrupulatny zbiór dostaw roślin w okolicznych kwaiciarniach i sklepach;
    – na ślubach, zamiast sukni panny młodej, podziwia jej wiązanki;
    – nie zawsze ma siłę na górskie wyprawy czy jogging o 6 rano, ale po monsterę variegatę czy figowiec lirolistny pojedzie i o świcie na drugi koniec miasta.

  18. Roślinoholik?! to takie coś istnieje??? czy jak idę do znajomych/biblioteki czy urządu i „podkradam” listki do dalszego rozrodu to już roślinoholizm?? oj mamusku! trzeba szukać specjalisty!

    1. Nic z tych rzeczy. To się nazywa oszczędność po prostu, albo umiejętność wykorzystywania okazji. Roślinoholizm jest wtedy jakbyś na te listki chwilówkę zaciągnąć chciała, najbliżsi by Cię od tego pomysłu odciągali, a ty byś się w końcu z domu wymknęła, sprawę załatwiła i z listkiem w kieszeni po cichu wróciła, a nakryta na uprawie zaczęła lamentować, że musiałaś to zrobić- wtedy byłby roślinoholizm. Także spokojnie, bardziej od porady specjalisty potrzeba Ci teraz worka świeżego podłoża ;)

  19. Myśle że słowo „roślinoholik” jest nieudane. W handlu, w katalogach roślin dużą role odgrywają nazwy łacińskie. Dlatego chyba lepiej brzmi słowo „floroholik”, może też plantoholik (mamy przecież planty).
    Na konkurs sie nie pisze, ale od siebie dodam pare słów. Taki ogrodowy floroholik jak ja, rzadko lub na krótko jeździ na wakacje, a najgorzej czuje sie chyba na nadmorskiej plaży. Jeśli już tam jest, to pewnie został internowany przez dzieci lub/i współmałżonka.
    Spośród komentujących tu nagrodziłbym popcorn.

    1. No jednak chyba nie jestem #plantoholic (to tak brzmi na insta).
      Natomiast jestem #bibliofil. W związku z czym zaobserwowałam wysyp książek o roślinach w domu (np. duetu z kwaciarni Kwiaty&Miut ze wspaniałymi zdjęciami, ale chyba Twoje Jankosiu są bardziej „kreatywne”).
      Powiadasz, że esej? Mimo wszystko poczekam, aż znajdzie się w bibliotece i będę mogła wypożyczyć.
      PS. A ja mam takie samo krzesło ;) (no tkanina trochę inna).

      1. Ewo, ja myślę, że na Insta świetnie funkcjonuje #crazyplantlady , nie wiem jak Tobie, ale mi podoba mi się brzmienie tego #, mogłabym go nawet wyśpiewać ;)

        Książek o roślinnej tematyce istotnie coraz więcej, to efekt mody na zielone. Z jednej strony cieszy, bo w końcu może będzie można sobie poprzebierać, a nie jak dotychczas brał człowiek wszystko cokolwiek miało na okładce liść, szpadel czy projekt ogrodu (mam na myśli siebie, bo podejrzewam, że ty jesteś jednak bardziej rozważna), a z drugiej no to ja czekam jednak na tematy typowo ogrodnicze, bo doniczkowce to raczej nie moje klimaty- doceniam ich istnienie, ale o szaleństwie nie ma mowy. Od fikusów wolę astry, od falenopsisów obuwiki czy kukułki, bliżej mi do łąki, niż miejskiej dżungli. I tych tematów brakuje mi na półkach. Nie mówię, że na moich, myślę raczej o księgarnianych ;)

        P.S. Krzesła mam od babci, uratowałam kiedy ta wymieniała je na produkty drewnopodobne, aby być bardziej na czasie :/ Całe szczęście, że dębowego parkietu nie zastąpiła panelem laminowanym jak to miała w planach. Ech te babcie … :) To niebieskie to koc plażowy z biedry, udaje tylko obicie …tak od trzech lat już ;)

    2. Kurczę, to ja nie jestem plantoholikiem, bo mam nawet wizję ogrodu nad morzem. Byłoby tam mnóstwo niebieskich traw i karłowe sosny, trochę drewna, trochę sznurów i duuuużo piasku :D Wiem, że warunki maksymalnie niesprzyjające uprawie, ale ja bym się odnalazła. Trudniej byłoby mi zaakceptować wiatr, na który mam psychiczne (ale objawiające się w sposób fizjologiczny) uczulenie.

      „Plantoholik” może być, „floroholik” też, choć to drugie może za bardzo kojarzy się węziej, z samymi kwiatami.

  20. Moja przygoda z roślinami nie ma jasno zarysowanego punktu startu, ciężko ją umiejscowić w jakieś czasoprzestrzeni. Odkąd pamiętam zawsze lubiłem grzebać w ziemi bynajmniej nie dla jakiś spektakularnych efektów, plonów czy uznania w oczach innych „roślinowych zapaleńców”. Zajęcie samo w sobie miało terapeutyczny efekt – pozwalało mi na kompletny reset. Jedynie ja i taka trudna do opisania organiczna więź z czym większym, namacalnym, taki powrót do korzeni. Ten roślinoholizm o którym piszecie to według mnie taki swoisty stan umysłu. Nie da się jasno określić jaki jest właściwy wyznacznik dla prawdziwego roślinoholika. Czy miałaby nim być ilość posiadanych donic, liczba spędzonych godzin z roślinkami, ilość odbytych rozmów na temat kompostowania? To wszystko jest względne i indywidualne dla każdego z nas ale myślę, że łączy nas po prostu pasja. Ostatnio na swoim skromnym ogródku zauważyłem nową sąsiadkę, walczyła przez grube 2 tygodnie aby zaadoptować bardzo wąski, maleńki i całkowicie zaniedbany przez lata pasek ziemi na swoją działeczkę. Kiedy zapytałem jak idzie spojrzała na mnie i powiedziała, że całe życie marzyła by móc coś uprawiać. I w oku była ta iskra, całkowita satysfakcja i prawdziwa, czysta radość. I to po tym można nas wszystkich poznać. Jesteśmy szczerzy w tym, co robimy, nie ma w tym fałszu i zakłamania.
    Pozdrawiam ciepło :)

    1. Bardzo Ci Przemku dziękuję za ten komentarz. Wzbudził uśmiech na mojej twarzy, bo od razu wiedziałam o jakim uczuciu piszesz :) Naukowcy twierdzą, że odpowiada za nie jakaś bakteria powodująca wydzielanie hormonu szczęścia, dlatego od grzebania w ziemi można się uzależnić tak samo łatwo jak od jedzenia czekolady. Ale co oni tam wiedzą ;)

  21. Jak słyszę roślinoholik od razu przypomina mi się historia z tamtego roku z późnej jesieni. Mój aloes dorobił się całej gromadki młodych. Rozdałam dużą część znajomym ale nadal zostało mi z 7 doniczek – pomyślałam że wystawię na olx w opcji „zamienię się”. Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Długo nie czekałam na chętna dziewczynę – zaproponowała mi w zamian paprotkę. Umówiłyśmy się na mieście na wymianę a jako, że pora roku była jaka była panowały ciemności mimo normalnej wieczorowej godziny. Podeszłam do dziewczyny pytam się czy na wymianę – ona że tak, otwarłam reklamówkę ona zerknęła do środka kiwnęła głową i pokazała zawartość swojej. Nastąpiło przekazanie „tajemniczych” worków. Mąż do tej pory się ze mnie śmieje, że wygladałyśmy jak jakieś dilerki, członkinie mafii handlujące czymś zakazanym 😅 paprotka rośnie u mnie do tej pory i ma się świetnie więc ta dilerka wieczorową porą była dla mnie udana – mam nadzieję, że dla drugiej strony także 😄

  22. Ja tego nie rozumię :-D Nie ma czegoś takiego jak roślinoholizm. Przecież uprawa roślin to pasja nie choroba. Nikomu nie szkodzi i nikomu nie przeszkadza (a przynajmniej nie powinna) tylko pomaga nam i planecie. Nie jestem roślinoholikiem. Mam tyle roślin, ile zdołam podlać. Rodzina mówi, że nawet z zakupów spożywczych, potrafię wrócić z roślinką, ale czy to coś złego? Pytają „może byś sobie coś kupiła?” to kupiłam – kwiatka. A co innego? Spodnie mam, buty mam, kurtki nie potrzebuję – ciepło jest, a takiego kwiatka jeszcze nie miałam. :-D

  23. Po tym, że każda osoba w jego najbliższym otoczeniu wie o tym, że jego fikusa zaatakowały właśnie przędziorki :)

  24. Po czym poznać roslinoholika?

    1. Jego dom jest wypełniony roślinami po sufit. Nie ma znaczenia to, że przestrzeni użytkowej jest coraz mniej.

    2. Prawdziwy roslinoholik jest zawsze dobrze przygotowany w podręczny zestaw złodzieja „szczepek”.

    3. Jest też wysportowany – przecież nie jest łatwym zadaniem przytargac na drugie piętro spod śmietnika wielkie lyse drzewo wyrzucone przez sasiadow. (Ale musisz dac mu szansę, bo wypuściło jeden mały listek – więc walczysz razem z nim)

    4. Można też takiego roslinoholika poznać po zachowaniu w sklepie… wiadomo, że pierwsze co zrobi to pójdzie na dzial z kwiatami i podekscytowany roślinnymi zakupami zapomni o całej reszcie rzeczy, które miał kupić.

    -a masło kupilas?
    -em…

    5. Wystarczy, że spojrzysz na roslinoholika i już wiesz… Po koszulce z haftowana monstera, kolczykach w kształcie liści i perfekcyjnym manicure noszącym ślady wczoraj przesadzanych roślin. Niekiedy roslinoholik w swoim uzależnieniu może zabrnac tak daleko, że z wyglądu przypomina bardziej druida, albo leśnego elfa niż człowieka XXI wieku.

    Tak widze roslinoholika i tak widzi mnie moja rodzina.

  25. Roślinoholik? Za listek bez korzonków potrafi zapłacić stówę. Plus koszta przesyłki.
    Niczym świeżo upieczona matka, wysyła koleżance zdjęcie „zobacz, jak uroczo rozwija swoje małe listeczki!”.
    Przestawia doniczki, totalnie niszcząc przy tym fengszuja mieszkania, bo „tu będzie miał lepsze światło”.
    Zastanawia się, czy branie w tym momencie kota do adopcji jest dobrą decyzję, bo przecież tyle trujących roślin lubi swoje miejsca na podłodze!
    Wzdryga się na określenie „kwiatuszki”. I jeszcze parę innych.
    Nie wyjeżdża na dłużej niż tydzień, bo mąż nie potrafi w podlewanie.
    Zamiast ustawić sosjerkę po babci w kredensie, sadzi do niej paprotkę (babcia approved!).
    Zachęca męża do powieszenia sobie nad biurkiem półeczki po czym kupuje mu doniczkę z Grootem. Z miłości i szacunku do jego zainteresowań, oczywiście.
    Zamiast czytać synowi bajkę, opowiada mu o wymaganiach syngonium.
    Dwulatkowi na dzień dziecka kupuje sit spiralny.
    U teściowej w czynie społecznym, nieproszona, przesadza 10 roślin. Od razu wyglądają lepiej!
    W ramach wieczornego, rodzinnego relaksu włącza „Plantasie” Morta Garsona. Dobranoc :)

  26. Cześć, jestem Kasia i jestem roślinoholikiem.
    Przesadzać zaczęłam już w dzieciństwie. Najpierw niewinnie- grządki na RODzie, rzodkiewki, marchewka. Rodzice nie podejrzewali. Paznokcie zawsze czyste, łopatka w piasku- nie w ziemi. Umiałam to dobrze ukrywać. Myślałam, że kontroluję. Potem bunt nastolatki. Podlewałam już przed południem. Czasem do wieczora , po nocach. Myślałam – jeden sukulent to nie problem, mam miejsce- to tylko zabawa… Powoli wchodziłam w dorosłe życie. Już wszyscy wiedzieli. Wyjazdy do Ikei zawsze z rodziną- nigdy nie schodziliśmy na parter… W przychodni, urzędzie- zawsze tyłem do parapetu. Znajomi przestali ubierać się na zielono- żeby się nie kojarzyło. Wtedy już było za późno- już nawet nie rozcieńczałam biohummusu. Paczka pałeczek przeciwgrzybicznych szła na raz. Worek ziemi dziennie- 50 litrów uniwersalnej . Nie bawiły mnie już sadzonki pilei, młode liście monstry. Mieszkanie powoli przekształcało się w ogród botaniczny. Wszędzie walały się butelki po odżywkach do storczyków i spryskiwacze. Przecież nigdy nie lubiłam storczyków… Już nikt z dawnych przyjaciół nie przychodził w odwiedziny. Czasem wpadały ziemiórki lub wełnowce. Spędzałam z nimi noc lub dwie, wspólne grzebanie w ziemi a potem awantura, lała się ostra chemia. Ostatnie lata były krytyczne- dwa razy pobyt w palmiarni, raz zamknięta szklarnia z egzotykami. Było mi duszno. Po ścianach spływały strugi … już sama nie wiem- chlorofilu czy karotenoidów. Miałam omamy. Zaczęła wzbierać we mnie żądzą zabijania. Najpierw subtelnie, jakby niechcący… paprocie na słońce, kalatea blisko grzejnika, zalany wilczomlecz. Potem już z zimną krwią- zepchnięcie opuncji z balkonu, asparagus zostawiony w wannie na noc, filodendron z obciętymi korzeniami powietrznymi. Jestem na skraju… w tym danse macabre, między pożółkniętym skrzydłokwiatem a suchą alokazją, kołacze się w głowie tylko jedno pytanie… Jak nie zabić swoich roślin?

  27. Cześć, jestem Sylwia i jestem roślinoholikiem.

    Zaczęło się zupełnie niewinnie. To był tylko torf, trzy doniczki i nasiona rosiczki Alicji. Potem było już tylko gorzej.
    Przemyt nasion, gromadzenie w ilościach dalece niepokojących deszczówki do tego kradzieże szczepków roślin. Zmiana kalendarza z gregoriańskiego na księżycowy, ciągłe wykłady dla rodziny i znajomych o różnicach między pigwowcem a pigwą, jaśminem a jaśminowcem… Poza tym koszmary na temat plagi przędziorka oraz nocne eskapady po forach ogrodniczych w poszukiwaniu nazwy nowego krzaczka sąsiada, by upewnić się, że to cudo na pewno nie doczeka wiosny i móc spokojnie zasnąć.

    I w pewnym momencie nadchodzi ten moment… Najlepsza ziemia z ogrodniczego, doniczki z certyfikatem, siew w odpowiedniej fazie księżyca, msza na zamówienie u plebana i nic. A u sąsiada – kurdybanek jeden! – gdzieś coś kwitnie, tam kiełkuje, ani kretóweczki, ani ślimaczka, ani ździebełka na grządce… Niech znika wszystko! Precz z moich oczu nowa konewko, nowy kaloszu… Koniec z tym. Zasieje trawnik i tuje wokół posadzę, chociaż zasłonią mi widok przed sąsiada areałem…

    Jak to z każdą toksyczną miłością bywa, wybaczam i znów opróżniam portfel i patrzę na świat roślinnym okiem…

    Ale czy jeszcze kiedyś będę mogła spojrzeć obojętnym okiem na ogródek zupełnie mi nieznajomych osób bez myśli: „Idioci… Posadzili różanecznik w pełnym słońcu”…

  28. Po czym poznać roślinoholika? A no po tym, że wracając z urlopu sprawdza czy coś w doniczkach się zmieniło. Jak wróci do pracy to tam też sprawdza, bo nie wiadomo czy koleżanki dobrze się opiekowały. Po tym, że dzwoni po ludziach i pyta czy chcą kwiatka, bo się jakoś tak kilka pilei, zielistkek i nowych drzewek szczęścia ukorzeniło. Po tym, że jak w wigilię zobaczy robaki w ukochanej monsterze, to zamiast gotować kolację na której będzie mieć gości, topi dziady i przesadza kwiat. No mam tak i co zrobić ;)

  29. Dziewczyny Kocham Was! Pierwszy raz weszłam na te strone i uśmiałam się do łez. Tusz mi się rozmazał! Po komentarzu popcorn zrozumiałam, że jestem u siebie ;-) I jestem roślinoholikiem. Zaczęło sie dawno temu o marzeniu o wlasnym małym bezpiecznym domu i dużej działce. Za wszytko co mialam kupiłam poniemiecką stodołę, ale urządzanie domu zaczęłam od sadzenia drzewek wokół domu które regularnie zjadał koń sąsiadów :-) Nie było mnie stać na płot! Na urodziny 40-te sprawiłam sobie prezent w jednej z szkółek róż, zamówiłam 40 krzewów róż. Nikomu z rodziny nie przyznałam sie ile zapłaciłam, kłamałam że dostałam wielki rabat… A kilkugodzinne przestawianie nowo zakupionych kwiatów w domu, by było im jak najlepiej, ma już znamiona ciężkiej choroby. Moja miłośc do roślin jest niestety odwrotnie proporcjonalna do przeżywalności roślin na zewnątrz, jak i wewnątrz domu. Niewybrednych komentarzy mojego męża na ten temat przytaczać Wam nie będę, bo pewnie podobne nie raz słyszałyście. Ale co tam! Jak jest zielono wokół mnie i ptaki ćwierkają to życie ma sens! Omawiana wyżej książka to skarb! Jak zobaczyłam ją na witrynie księgarni w centrum Warszawy przystanęłam, a serce zabiło mocniej. Jest nadzieja i dla mnie!! Co tam kalpki, które miałam właśnie kupić. Sandały , które mnie obtarły zaraz wyrzuce i pójde boso… Jestem z Wami!

  30. Aha, a ratowanie od pewnej śmierci wszelkiego rodzaju fikusów i klonów palmowych, poniewierających sie pod skrzynkami z bananami w pobliskiej biedronce, stało sie nałogiem…
    Patrzenie na pojawiające się młode listki na odżywającym badylu wprawia w dobre samopoczucie, równie dobrze, jak łyk dobrej nalewki :-)

  31. Roślinoholika można poznać po iskierkach w oczach na widok wyrosłych dużych okazów roślin w urzędach, czy innych publicznych instytucjach (ja), roślinoholika można poznać po tym jak wstaje rano i pędzi do marketu w którym od poniedziałku rzucona jest nowa roślinka w atrakcyjnej cenie (ja), roślinoholika można poznać po tym gdy po powrocie z wakacji zamiast rzucić się zmęczonym na łóżko, lata z konewką i spryskiwaczem od kwiatka do kwiatka (ja), roślinoholika można poznać po tym, iż z każdej wycieczka do ogrodniczego wróci z jakimś zielonym łupem (ja), roślinoholika można poznać po opsesyjnym zdobywaniu sadzonek wszelkiej maści roślinności (ja), roślinoholika można poznać gdy bardziej rozczula się nad zdjęciami nowych okazów roślin, niż nad zdjęciami bobasów (ja), roślinoholika poznać po wiecznym zapotrzebowaniu na nowe doniczki/osłonki (ja) roślinoholika można poznać po tym jak wrzuca w sieć więcej zdjęć roślin aniżeli swoich (ja) lub swoich dzieci, roślinoholika można poznać po nałogowym przeglądaniu olx w poszukiwaniu nowych kwietników/szafek dla swojej zielonej dżungli, która nie mieści się już w jego mieszkaniu (ja). Roślinoholika najłatwiej poznać poznając mnie ;)

  32. No piękne! Pełen przekrój objawów :). Znajomo zabrzmiało zwłaszcza przywożenie i wysiewanie wszelkich nasionek z podróży bliższych i dalszych.
    Może jeszcze dodam coś od siebie – mam zabudowany balkon na którym zimują rośliny. Trzeba trzymać otwarte okno, aby temperatura na balkonie nie spadła poniżej10 stopni. A jak spada, to się co wieczór okrywa rośliny welonami ze starych firanek a bryły korzeniowe izoluje kocami. Kto normalny dodaje sobie tyle roboty? A wysyłanie znajomym zdjęć szczególnie pięknie kwitnących roślin na działce? Muszę wysyłać zdjęcia, bo coraz trudniej mi ich zwabić aby podziwiali je na żywo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *