Jesieniarą być
Zaczęło się! Ten cudowny czas, gdy znowu wszystko jest możliwe. Od dawna funkcjonuje przeświadczenie, że jesień to smutek, albo przynajmniej melancholia, kres życia, mżawki, deszcze i mgły towarzyszące porannej kawie w otoczeniu plus pięciu na termometrze. Na to wszystko kolektywnie narzekamy ratując się swetrami, kocykami, w ruch idą świeczki i rozgrzewająca zupa z dyni. Znamy to, prawda? Ale ja, odkąd jestem całą sobą w ogrodnictwie, postrzegam jesień jako porę wybitnie sprzyjającą nam ludziom ziemi. Jako nowy początek. Porę, która zawiera w sobie wszystko co najlepsze z tych trzech pozostałych. Ona sama wciąż jednak skromna, na uboczu. Zauważcie, że nikt nigdy na nią nie czeka. Chciałabym to zmienić. Chciałabym was wszystkich przeciągnąć na jasną stronę jesiennych nastrojów.
W tym celu pozwolę wam wejść w moje buty (kalosze znaczy się). Zobaczcie jak ja widzę jesień drepcząc radośnie w październikowym błocku. Przyłączcie się, a wiosną przekonacie się, że było warto.
Nowy początek czyli druga szansa dla nas wszystkich
Wiosną zwykle się nie wyrabiam. Najpierw nie wyrabiam się w marcu, a potem nie wyrabiam się w kwietniu. W maju ostatecznie stwierdzam, że oto kolejny rok kiedy się nie wyrobiłam. Przyczyn jest wiele, ale podstawowe widzę dwie: niewystarczająca liczba godzin w dobie oraz niewpisywanie w harmonogram działań czasu na gapienie się. Wiosną to moja podstawowa czynność w ogrodzie.
Gapię się długo i namiętnie na rodzące się życie, na budzącą się zieleń i zwierzęta. Gapię się na przyloty ptaków i pierwsze gniazda. Gapię się i słucham. A potem dociera do mnie, że z listy działań na ten tydzień właściwie niczego nie mogę wykreślić. Nie czuję się w tym przegrana, ale jednak mój ogród rozrasta się z roku na rok coraz bardziej i to wymaga konsekwencji w działaniu. A mnie śpiew ptaków taaaak rozleniwia. Podobnie jak widok pierwszych, zaspanych jeszcze pszczół. Potem już z górki. Te wszystkie kokoniki nagle pękają, wysypują się z nich miliony pająków, już słomki zapchane nową pszczelą młodzieżą, ziemia podziurkowana norkami. Wiosną wszystko wokół uwija się jak może. Tylko ja siedzę i się gapię. Przyspieszam na ostatnią chwilę, ale domyślacie się, że to niewiele daje.
W związku z powyższym ostatnie lata zupełnie odpuściłam rewolucje wiosenne. Bo znam siebie i swoje priorytety. Wiosną wolę się szwendać, zwiedzać, a ogród niech się budzi w swoim tempie, ja go tylko sprzątam po zimie i już, żadnych tam wielkich zmian. Za to jesienią! Jesienią to ja moi drodzy idę jak czołg! Wiem, że teraz mogę wszystko. Dzielenie, sadzenie, przygotowywanie nowych rabat, zmiany, zmiany, zmiany… jak zmiany to tylko jesienią.
Jesień w ogrodzie. Działamy
Jakie prace możemy wykonać w ogrodzie jesienią? Niemal wszystkie. A więc:
- sadzimy drzewa i krzewy
- zakładamy żywopłoty
- sadzimy byliny
- wkopujemy cebulki roślin wiosennych
- wczesną jesienią przesadzamy drzewa i krzewy zimozielone
- po opadnięciu liści przesadzamy drzewa i krzewy liściaste
- sadzimy drzewa i krzewy z odkrytym systemem korzeniowym (tzw. sadzonki z gołym korzeniem)
- zakładamy pryzmy kompostowe
- wytyczamy nowe rabaty
- i zakładamy je ;)
- przygotowujemy glebę pod wiosenne wysiewy
- ściółkujemy… wszystko
- zakładamy nowe trawniki
- zbieramy owoce i warzywa
- szczepimy grzybnię
- …
Róbta co chceta
Jak widzicie ogrodnik jesienią na brak zajęć nie może narzekać :) Najważniejsze moim zdaniem to te, gdzie znaczącym profitem będzie utrzymująca się w glebie wilgoć, czyli przede wszystkim sadzenie oraz ściółkowanie (kompostem, obornikiem czy zrębkami). Każda materia organiczna „pije” i rozkładanie jej na jesień jest super dla naszej gleby. Dodatkowo drzewa i krzewy sadzone w tym terminie przyjmują się dużo lepiej niż te, które do ziemi pójdą wiosną. Wyjątek stanowią rośliny wrażliwe na mrozy. Z ich sadzeniem lepiej się wstrzymać do wiosny.
Sadzenie bylin to z kolei dobra opcja na jesień, bo doskonale widzimy docelowe wysokości. Wiosną, gdy wszystkie byliny ledwie wychodzą z ziemi ciężko nam czasem je komponować. Szczególnie jeśli jakaś roślina jest dla nas nowa, a tworzona właśnie rabata rozległa. Jesienią widzimy wszystko i tylko rozstawiamy potrzebne elementy na planszy :)
Po deszczach, gdy tylko trafi się kilka cieplejszych dni, mamy wysyp grzybów. Idąc tropem tych naturalnie występujących widzimy, że to musi być korzystny czas na zaszczepienie grzybni w naszym ogrodzie. Mogą to być po prostu grzyby mikoryzowe (wspomagające uprawiane przez nas drzewa) albo grzyby o owocnikach jadalnych dla ludzi. Te opcje się nie wykluczają ;) W zależności od tego jakiego wyboru dokonamy szczepimy albo na naszych drzewach, albo na martwych kłodach. Może być to też słoma czy zrębki. Niektóre grzyby możemy zakupić w formie gotowych balotów z już zaszczepioną grzybnią. Po kilkumiesięcznym korzystaniu (wycinaniu owocników) ściągamy folię, a resztę słomy kompostujemy.
Temperatury
Lepiej nam się pracuje nie tylko dlatego, że odpada podlewanie. Niższe temperatury powodują, że w ogóle da się działać. Nie to co w lipcu czy sierpniu, gdzie każde przejście z taczką to jak kwadrans w saunie. Jesienią praca idzie żwawo, trzeba z tego korzystać.
Soczystość zieleni
Co widzicie słysząc hasło „soczysta zieleń”? Pierwsze wiosenne liście? Nowalijkowe sałaty? Czy świeżo wschodzące trawy? Ja widzę mchy. Mięciutkie, wilgotne, odziane w zieleń, która aż razi w oczy. Przez większość roku niemal nieobecne, przyschnięte, jesienią wychodzą z ukrycia. Te żywe gąbki aż świecą z daleka. Wypełnią fugi kostki, pokryją szpary w murze, odzieją pnie drzew, przebiją się przez trawy. Przytulą się do wszystkiego jeśli tylko im na to pozwolimy i zamiast niszczyć przycupniemy obserwując jak puchną w swej zieloności. Kocham mchy. A dla mchów jesień to czas wzrastania.
Magia kolorów
Nie istnieje druga pora roku, w której krajobraz jest tak bardzo nasycony kolorami. Czasem ciężko uwierzyć, że to wszystko jest realne. Jesień ma dobre światło, sprzyjające wypoczynkowi. Rozproszone przez ciężką od wody atmosferę, przepuszczone przez ciepłą barwę liści, jesienne światło przypomina kojący obraz ognia. Pomyślcie o nim czasem w ten sposób, a być może zrobi wam się cieplej.
A może to dobry czas na sięgnięcie po aparat? Jesień buduje niezwykły klimat. Częstuje mgłą i przebijającymi się przez ciężkie chmury snopami światła. Do tego w pewnym momencie cały świat pokrywa listne konfetti. Te gotowe plany zdjęciowe są dostępne dla każdego, od zaraz. Za darmo.
Bujność!
Kiedyś wydawało mi się, że to cecha należąca do lata. Bo bujność była dla mnie ściśle związana z roślinami użytkowymi, przede wszystkim warzywami, ale też zbożami. Po żniwach zostawało ściernisko. I taki obraz w mojej głowie rysowała jesień. Palenie liści, czyszczenie zagonków, koniec. Odkąd jednak sama mam ogród i nie robię tych wszystkich rzeczy, które robiła w swoim ogrodzie moja babcia jesień jest rozdęta. Nikt tu roślin nie ścina w ich najlepszym momencie, a pozwala im zamrzeć tak jak stały. Moje jesienne rabaty aż kipią, kłębią się, by na koniec zastygnąć jak nieszczęśnicy w Pompejach. Ale to tylko mylne wrażenie. W tych suchych trawach, w tej pomiętej ściółce w zwolnionym tempie, ale jednak, bije serce mojego ogrodu. Są nim te wszystkie jeże, jaszczurki, ropuchy i od groma różnej proweniencji kokonów. Gdyby nie one mój ogród byłby tylko iluzją, ładnym obrazkiem dla podbudowania ego, niczym więcej.
Tanio
Przed zimą większość niewielkich szkółek, ale przede wszystkim centra ogrodnicze próbują wyprzedać tak dużo materiału roślinnego jak tylko się da. W tym celu organizują liczne wyprzedaże, z których ja sama chętnie korzystam.
Jesienią oszczędzam też w inny sposób. Kupuję pojedyncze byliny, w tym trawy ozdobne i przechowuję do wiosny w kąciku gospodarczym. Wtedy z jednej (dobrze już przecież wtedy rozrośniętej) sadzonki spokojnie mogę uzyskać kolejnych dwadzieścia. To ogromna oszczędność.
Drzewa i krzewy z gołym korzeniem to już klasyk. Staram się każdego roku korzystać z tej formy sadzonek. Nie tylko są tańsze, ale też nie wykorzystuje się do ich produkcji torfu.
Dużo, ale wolno
Chcę na koniec coś wyjaśnić. To nie jest tak, że nie dopada mnie przesilenie jesienne. Dopada. Jednak tęsknota za babraniem się w ziemi jest silniejsza :) Myślę też ciągle o tym jak to wszystko co sadzę teraz ruszy wiosną i gęba mi się na to cieszy. A jak gęba się cieszy, to w środku człowiek też się zmienia. To samonakręcająca się maszyna. Im więcej myślę o wiośnie jesienią, tym więcej mam siły i motywacji teraz. Im więcej mam siły, tym więcej robię, a im więcej robię, tym więcej mam kolejnych pomysłów. Gdybym żyła w innej strefie klimatycznej to niewykluczone, że padłabym na twarz w lutym i wiosnę witała ledwie żywa. Całe szczęście już w połowie grudnia śnieg uniemożliwia mi dalsze rycie. Odchodzę wówczas na zasłużony odpoczynek, by chwilę potem zorientować się, ze oto słońca zaczyna przybywać :)
5 rano, obudziły mnie koty. Nie zasnę albo zasnę, ale później. Tak już mam, choć ciemno. Na szczęście dziś w powiadomieniach nowy artykuł na blogu Jankosi. Rozlało mi się ciepło po duszy. Jakbym czytała opis mojego roku w ogrodzie, Moniko. Dziś dzięki tobie w moim ogrodzie praca będzie podwójnie radosna. Oby tylko po deszczowej nocy dopisało słońce.
Zamknij kiedyś swoje pisanie w formie książki. Niech idzie w świat cieszy i uczy. Uczy ogrodnictwa i uczy sięgania po satysfakcję z tej nie zawsze łatwej pracy.
Uściski :)
Tak zrobię :)
Jak dobrze wiedzieć, że jest nas więcej😉 nas czyli ogrodowych krejzoli. Podpisuję się obiema rękami…i nogami, pod wszystkim co napisałaś. Wiosną gapienie się, oglądanie, przeglądanie wszystkiego co budzi się wokół to niemalże rytuał. Nie nadążam ze zrzucaniem zdjęć z aparatu. Też się nie wyrabiam…i potem czekam aż się ochłodzi, żeby cały dzień sadzić wszystko co „zmagazynowałam” latem. Łapię się na tym, że jesienią zapisuje co przesadzić wiosną (bo szkoda mi obciąć) a potem patrzę jak się wybudza i wtedy szkoda mi tego przerywać. Taaaak gdyby zimy były łagodne, bezwietrzne i suche to nie byłoby przerwy na odpoczynek.
Przyjemnie się czyta Twoje wpisy, uważam jak Kasia, że powinnaś to zebrać w książkowy zbiór opowieści i ogrodowych anegdot. Niech jesienna moc będzie z nami!
Pozdrawiam Agnieszka
Zrobiłam sobie skrypt takiej książki, tak więc na poważnie rozważam. Ale nie obiecuję, bo to wbrew pozorom kosztowne przedsięwzięcie.
Patrznica to choroba nieuleczalna. Wiosną w ogóle nie ma szans wyjść z nałogu, zapomnij. Trzeba zrzucić z barków poczucie winy i iść w to na całego, bo ani nikomu krzywdy nie robi, ani kosztowne nie jest, właściwie więcej dobrego by się działo gdybyśmy tym zarażali :D
Tak, sama prawda. Od kilku lat jesień staje się dla mnie równie ważna. Fakt, że jesienią można zrobić więcej i z większą korzyścią, ale jednocześnie jesień mnie jakoś „usprawiedliwia” końcem sezonu i czasami jednak odpuszczam.
Jak jeszcze słonko świeci, to chęci są, ale jak go brakuje, to i zapał się ulatnia.
Moja lista prac do zrobienia jest w tym roku wyjątkowo długa… chyba realizacja przeciagnie się na zimę :))))
Moja lista też niczego sobie, zwłaszcza, że z automatu trafiają na nią też te zadania, których nie zrealizowałam wiosną. Piętrzą się więc te podpunkty, oj piętrzą. Ale jesienna robota ma jeszcze to do siebie, że nie musi być wykonana „na czysto”. Nie wiem jak ty, ale ja tę cechę szczególnie mocno sobie cenię. Wiosną nie mogłabym posadzić ot tak jakiegoś pnącza na przykład. Musiałabym najpierw porządnie uprzątnąć teren, potem odmalować drewniane konstrukcje (a to trwa, bo czyszczenie, szlifowanie, schnięcie) potem wyrównać krawędzie rabaty i dopiero w to, z wielką pieczołowitością wkładam uroczyście sadzonkę. Jesienią po prostu sadzę pamiętając jedynie o odpowiednim przygotowaniu podłoża. Przecież i tak za chwilę wszystko nakryją suche liście.
Kto przeczyta i obejrzy, pokocha jesień natychmiast :) Jankosiu, czytanie Twego bloga to jak miłe pląsy pomiędzy słowami i obrazkami, zapraszasz do siebie, pozwalasz inaczej spojrzeć na własny ogród, bardzo mi dziś poprawiłaś nastrój swoimi przemyśleniami. Zdjęcia to perełki. Na takie zdjęcia i teksty czeka się. Warto czekać.
Trudny jest dla mnie początek września, nagłe przestawienie się z rozleniwionych upałami, długich dni na krótszy czas ekspozycji świetlnej, na perspektywę zimy, gdy dopiero skończyło się lato. Jednak okazuje się, że jesień można rozciągnąć, nasycić, odnaleźć to, czego żadna inna pora nie daje. Jesienią ptaszęta znów powracają do naszych ogrodów…
Dziękuję za tak miłe słowa :)
Jak ja kocham Jesień. Jankosiu. Cudnie to wszystko opisane. Niech Pani napisze o tych cudach natury książkę. Ma Pani świetne, barwne pióro. Ludziska będą czytać i się radować. Serdecznie pozdrawiam. Bogusia
Rozumiem, że w razie czego mogę liczyć na wasze wsparcie w kwestii rozpuszczania wieści o nowej książce? ;)
Dzięki za Ten wpis Jankosiu, od razu cieplej się robi na ogrodniczej duszy. Podpisuję się obiema rękami pod Twoimi refleksjami, pięknie napisane. Pozdrawiam serdecznie!
Jankosiu, czasem (często) jak coś napiszesz to jakbyś mi to z serca (a może głowy) wyciągnęła :)
Kocham jesień, cudowną i chłodną, kolorową i nawet tą zapłakaną i szarzejącą też – jest jak wielka obietnica. Całe to życie gdzieś się powoli uspokaja, chowa i szykuje do przerwy, a potem wiosną znowu się pojawi – i zaskakuje ile tego jest dookoła. To moja ulubiona pora roku.
I łączę się w patrzeniu :) mogłabym godzinami
I jeszcze to przemykanie pod północną ścianą – z poprzedniego wpisu – to też mam :)
pozdrawiam serdecznie
Ewa
Czasem uda mi się poruszyć tę fajną strunę wspólnego czucia, cieszę się z tego powodu :)
„Jesień jak wielka obietnica” – ładnie napisane, muszę sobie zapamiętać.
Pozdrawiam cię również
Oj dobrze jest czytać takie opowieści, cieplej się robi w sercu.
Pożegnałam psiego przyjaciela, a jeszcze kilka dni temu sadziłam w jej towarzystwie lawendę.
Praca w ogrodzie mnie godzi z tą stratą.
Dzięki za wpis Jankosiu.
Przykro mi to czytać. Kilka miesięcy temu, po czternastu latach wspólnego rycia w ziemi, odszedł też mój najlepszy przyjaciel. Do tej pory się czasem zapominam i jadąc taczką sprawdzam czy nie ma go z przodu. Albo jak zaszczeka pies sąsiadów (też owczarek niemiecki) to wyglądam czy ktoś nie stoi pod bramą. No i zazwyczaj stoi, ale nie pod moją :(
Taka kolej rzeczy niestety, w ciągu trwania jednego życia ludzkiego często musimy pożegnać kilka, kilkanaście zwierzaków. Trzeba się cieszyć, że się miało takich wspaniałych towarzyszy.
Pisałam poprzedni komentarz tuż po przeczytaniu twojego artykułu, pełna radości i oczekiwań jesiennych, a 2 dni później spędziłam na przymusowym sprzątaniu „kociej górki” w naszym ogrodzie, bo zrobić miejsce dla koteczki Theano, która poszła rankiem za Tęczowy Most. Taki smutny dzień, choć piękny, bo słoneczny.
Jak napisała Basia, ogród pomaga, gdy na secu źle i podnosi na duchu. Czytanie twoich artykułów działa tak samo :)
Bardzo współczuję straty. Mam nadzieję, że pochowałaś Theano, a w domu czekały już inne sierściuchy gotowe cię pocieszać? No może nie pocieszać (bo koty by się do tego nie zniżyły), ale korzystać z wydzielanego przez twoje ciało ciepła, co przyniosło ci choć trochę ukojenia.
Trzymaj się ciepło.
Theano ma miejsce obok 4 innych kotów, a ja mam nadzieję, że miała u mnie dobre życie. Pozostała 4-ka jej rodzeństwa, oczywiście tradycyjnie śpi na mnie, ale też przychodzą na wymizianie, a niektóre ucinają sobie ze mną „pogaduchy”. Towarzyszą mi też w ogrodzie na zmianę :) Zawsze któryś sierściuch jest tuż obok. Całe szczęście, bo byłoby w domu okropnie pusto.
W jednej z odpowiedzi do komentarza napisałaś, że oglądasz się czy twojego psa nie ma w pobliżu. Ja od czasu do czasu, mimo upływu prawie 4 lat, kątem oka dostrzegam przemykającego przez ogród czarnego Pasqala, kota, który był ze mną prawie 19 lat. Duch :)
Eh, nie wiem, czy nie łatwiej jest pogodzić się z odejściem człowieka.
To ty jesteś widzę kociara pełną gębą :) Wczoraj w Antyradiu był wątek zwierząt domowych. Karolina Korwin Piotrowska mówiła o tym co się dzieje, gdy kot na ciebie wchodzi: zaczynasz głaskać, skupiasz się tylko na tej czynności, uspokajasz się i nagle nie wiadomo kiedy wasze serca zaczynają bić w jednym rytmie. Bardzo mi się to spodobało.
Pasqal mnie wręcz leczył. Gdy coś mnie bolało, menstruacja, kac (odchorowuję jak za dużo alkoholu), kot układał mi się na brzuchu albo na odpowiednim innym miejscu i włączał mruczenie. Nie takie, które normalnie słyszymy. Ja je czułam. Kot wibrował. Nie do uwierzenia, ale pomagało.
Kto nie ma kota, nie wierzy, ale można się z nimi dogadywać, choć jak chcą coś zrobić, to nie można im zakazać. To wolne zwierzaki.
Na Netflixie jest parę filmów o kotach. W jednym z nich wypowiadają się najróżniejsi behawioryści. Taki fajny fragment jest tam też o 2 „treserkach”, których koty wykonują różne „sztuczki”, a podobno kota się do niczego nie zmusi, nie wytresuje. One to zrobiły. Mówią, że to efekt silnego związku z kotami. :)
Nie wiem czy koty leczą, ale na pewno wskazują problematyczne miejsca. Pamiętam z historii sztuki, że w starożytnym Egipcie koty były wpuszczane do nowo utworzonych przestrzeni i obserwowano gdzie odpoczywają. Tam, gdzie przesiadywały nie stawiano potem żadnych mebli. I nie chodziło o to, że to święte zwierzęta, ale o to, że wskazują miejsca negatywne, odbierające energię, chore. Coś w tym pewnie jest.
W przypadku chorych miejsc w człowieku to pewnie istnieje prostsze wytłumaczenie przytulania się sierściuchów. Wszak stan zapalny zwykle wiąże się z podwyższoną temperaturą ciała, a to jest przecież coś, co tygryski lubią najbardziej :)
Witaj Jankosiu, przeczytałam Twojego bloga OD DESKI DO DESKI! Od chwili przejścia na emeryturę (11/2021) staram się, by mój ogród poczuł się zaopiekowany. Twoje wpisy są dla mnie bardzo inspirujące, no i to Twoje „lekkie, fantazyjne pióro”. Czekam na dalszy ciąg. Pozdrawiam serdecznie!
Witaj w moich skromnych progach, wpadaj częściej :)